Z pewnością każdy, kto śledzi losy polskiej piłki w wydaniu ekstraklasowym, pamięta datę 11 maja 2010 roku – to była data przedostatniej kolejki ligowej sezonu 2009/10. Wtedy to Wisła Kraków mierzyła się na własnym stadionie z największym rywalem, rywalem zza między, a więc Cracovią. Do 92 minut w rękach i nogach zawodników gospodarzy utrzymał się wynik niezwykle korzystny, wynik zapewniający zdobycie mistrzostwa kraju. Do 92 minuty – wtedy Mariusz Jop postanowił zapisać się na kartach historii i bramką samobójczą oddać tytuł Lechowi. Zabrakło jednej (jednej!) minuty. Śmiech, szydera, płacz, smutek – gdyby istniały memy, twarz obrońcy Białej Gwiazdy sparaliżowałaby internet w Polsce. 

Dla kibiców Olympique Lyon Mapou Yanga-Mbiwa jest w tym momencie Mariuszem Jopem.

Oczywiście, nie możemy porównywać skali – piątkowy pojedynek z Niceą nie był niczym więcej, niż typowym, jednym z 38, spotkaniem ligowym w sezonie. Nicea nie jest największym rywalem OL, a żadne rozstrzygnięcie nie działo się w ostatniej minucie spotkania. Wręcz przeciwnie – dramat trwał od pierwszej minuty spotkania, od pierwszego gwizdka sędziego. Dramat? No tak, mogę tak to nazwać, skoro Jean-Michel Aulas występ Yangi-Mbiwy określił mianem koszmaru.

Co zrobił Mapou Yanga-Mbiwa? W pewnym stopniu zapisał się w historii – otrzymał notę „1” w najsłynniejszym francuskim dzienniku, w L’Equipe. Jest to najniższa nota, jaką można otrzymać i niewielu dosięgnęło „zaszczytu” otrzymania od L’Equipe „jedynki” w pomeczowych ocenach. A żeby ubrać „niewielu” w odpowiednie statystyki, powiem dokładniej – tylko 9 zawodników otrzymało ocenę jeden od sezonu 1998/99, a więc od momentu, kiedy L’Equipe zaczęło oceniać zawodników.

Dziewięciu przez 17 sezonów. Panie Mapou, ukłony – dokonał pan rzeczy niesamowitej. 

Mógł zrobić wszystko – przyjąć piłkę, zapytać kibiców gdzie wykopać, zacząć kontratak, wykopać na oślep, zrobić trzy żonglerki – wszystko. Miał czas i nie był mocno atakowany. No, ale wolał spektakularnie umieścić piłkę w siatce. Własnej siatce.

Nie chodzi tylko o jedną bramkę samobójczą, wtedy nie byłoby tego wpisu. Mapou Yanga-Mbiwa przez całe spotkanie grał jak karykatura środkowego obrońcy, jak świeżak zmuszany do czegoś, na czym się nie zna. Miał wpływ – mniejszy lub większy – na każdą z trzech bramek straconych przez swoją drużynę. Był niepewny, był bojaźliwy, źle się ustawiał, źle podawał, źle bronił – ciężko znaleźć jakikolwiek pozytyw w jego piątkowym występie. Ka-ta-stro-fa.

Dziewiątka wspaniałych

Kim są, a w zasadzie wypada napisać – kim była ta nie-cudowna dziewiątka, której beznadziejny występ uzyskał oznakę najgorszej z ocen w wieloletnim wydaniu francuskiego L’Equipe? Nie chcę wywoływać zbędnej sensacji, ale to całkiem dobrzy piłkarze.

Ostatnimi z najgorszych byli Jean-Armel Kana-Biyik oraz Dragos Grigore – byli, liczba mnoga, ponieważ obaj dostali „1” za swój występ w marcu obecnego roku za porażkę 1:6 z Olympique Marsylią w barwach Tuluzy. Pierwszy miał udział przy, uwaga, pięciu bramkach dla gości, natomiast drugi kompletnie stracił głowę w pomocy, będąc kulą u nogi, a nie wartościowym członkiem zespołu.

Nieco wcześniej, we wrześniu 2014 roku, „jedynką” wyróżnił się Chris Mavinga (Reims). Scenariusz podobny: ponownie z OM grającym na wyjeździe, ponownie srogie baty, ponownie katastrofa. Przy nazwisku Mavingi zapisano wtedy cztery bramki, które padły po jego błędach. To jednak nie był jego jednorazy „wyskok”, o nie – ten obrońca jest nota bene rekordzistą pod względem beznadziejnych występów, notując dwie „1” od L’Equipe. Drugą otrzymał za swój występ w barwach Francji w 2012 roku w spotkaniu z Norwegią (3-5). Ten to nie ma szczęścia.

Mapou Yanga-Mbiwa to dziś obiekt drwin kibiców Olympique Lyon, jednak ci powinni przywyknąć do słabszych występów swoich zawodników – pamiętacie październik 2013 roku i spotkanie Montpellier – OL? Gospodarze zwyciężyli wtedy 5:1, a na słowa krytyki zasłużył sobie duet gości, Jordan Ferri oraz Gueida Fofana. Jedynki w pełni zasłużone.

Sześciu za nami, trzech przed nami – czas na.. następnego zawodnika Olympique Lyon! Tym razem Aly Cissokho, bardzo dobry boczny obrońca, któremu przydażył się występ-koszmar. Kiedy? W sezonie 2010/11. Z kim? Z Tuluzą (2:0). Za co? Za bramkę samobójczą i czerwoną kartkę po wrednym faulu na nogi Daniela Braatena. Francuska prasa nie zawahała się z linczem choćby przez sekundę.

Czas na bramkarzy – przecież to w teorii oni mają najgorszą robotę świata. Mogą spisywać się świetnie przez 90 minut, a następnie puścić babola i krytyka gwarantowana. Napastnik odwrotnie – całe spotkanie niewidoczny, nagle wyskoczyć zza pleców i strzelić bramkę, stając się z automatu bohaterem. Przy nazwiskach Kossi Agassy oraz Ali Ahamady wspomniana wcześniej sytuacja nie miała miejsca – obaj zawodnicy nie dość, że puszczali babole, to jeszcze przez całe spotkanie popełniali mniejsze, niewymuszane błędy. Pierwszy w w 2013 roku, w spotkaniu przegranym 2:4 z Troyes; drugi w tym samym roku, jednak z innym rywalem, Stade Rennes (0:5). Tamte wpadki do dziś można oglądać jako gify i dziwić się, jak to wpadło.

Ostatni, najmniej znany zawodnik – Gérald Cid. Kto, zapyta wielu? Lewy obrońca Nicei, który nie potrafił zatrzymać skrzydłowych Nantes. „Nicejska tragedia” – tak nazwano tamten występ Francuza. Nic więcej nie musimy dodawać.

Panie Aulas, zły wybór

To było lato prezesa Jeana-Michela Aulasa – tak głosiły nagłówki większości artykułów podsumowujących letnie okienko transferowe. Wielu nowych zawodników o ciekawych nazwiskach, a wśród nich właśnie Mapou Yanga-Mbiwa. Były środkowy obrońca AS Romy miał być remedium na bolączkę na tej pozycji i partnerem Samuela Umtitiego na drodze ku mistrzostwie. Okazał się kompletną klapą.

Pamiętacie awanturę sprzed kilku tygodni? Yanga-Mbiwa pokłócił się z Alexandrem Lacazette, który śmiał się oraz drwił z niego za stracone bramki w jednym ze spotkań Ligi Mistrzów. Robił to w szatni, robił to na treningach. Cóż, Lacazette widział to, co Mbiwa starał się maskować. Niestety w piątek pokazał swoją najbrzydszą stronę. Zanotował występ, o którym będzie ciężko zapomnieć. 

Siadaj pan, panie Mapou! Jedynka!