Podsumowanie czternastej kolejki Ligue 1 z trenerem Stefanem Białasem. Zapraszamy!

Vive la Ligue 1: Informacja tygodnia – Frédéric Antonetti szkoleniowcem Lille. Co Pan sądzi o tym wyborze?

Trener Stefan Białas: To jest trener, który pracował w czterech francuskich klubach do tej pory (Bastia, Saint-Etienne, Nicea oraz Rennes), Lille będzie piątym. Jako bezrobotny zmuszony był czekać 910 dni na ponowne zatrudnienie, a jako trener drużyn z Ligue 1 rozegrał 509 spotkań, co prawda mniej od Claude Puela (553) oraz Rollanda Courbisa (511), za to więcej od czwartego na tej liście Christophe Galtiera (225).

To jest trener, który nigdy nie osiągnął rewelacyjnych wyników, mam na myśli, że nie zdobył nigdy mistrzostwa, jednak tam gdzie był, wykonywał porządną pracę – pamiętamy np. jak wprowadził Saint-Etienne do pierwszej ligi (stąd bierze się zresztą pewien konflikt pomiędzy Antonettim, a Baupem, jego asystentem w tamtym okresie, który po awansie z Zielonymi wygryzł Frederica z funkcji trenera zespołu. Do dziś obaj panowie nie darzą siebie wielkim uczuciem). 

Bardzo dobrze trenera Antonettiego zna Piotr Świerczewski, który najpierw współpracował z nim w Bastii, a następnie w Japonii. A co do trenera Herve Renarda, jest jednym z najgorszych trenerów w historii Lille OSC – jego współczynnik zwycięstw wyniósł zaledwie 12%!

Frederic Antonetti znany jest z tego, że nigdy nie znalazł się w strefie zagrożonej spadkiem, zaś Lille jest o krok od znalezienia się w tym miejscu. Jakie kroki powinien wykonać teraz Antonetti? Pozostać przy graczach, którymi operował Renard, czy postawić na nowe twarze?

Wydaje mi się, że najpierw musi na spokoju uporządkować cały bałagan – w Lille są zawodnicy, którzy nie zasługują by znajdować się na tak niskim miejscu. Antonetti musi ożywić grę drużyny, gdyż jest to zespół, którego spotkania są najmniej ciekawe, pada w nich najmniej bramek – ledwie 1,21 na spotkanie! Jest to doświadczony szkoleniowiec i myślę, że sobie z tym poradzi. Wygląda co prawda na groźnego, ale prawda jest taka, że ma serce na dłoni. Potrafi być bardzo ostry, jednak zawsze zachowuje się sprawiedliwie. Zawodnicy go uwielbiali, gdyż dużo wymagał, ale zawsze umiał odpowiednio ocenić ich starania. To człowiek, który w pełni poświęca się piłce. 

To prawda, w meczach Lille pada najmniej bramek, jednak to sobotnie spotkanie AS Monaco z Nantes zostało nazwane przez francuskich dziennikarzy jednym z najnudniejszych pojedynków w tym sezonie. Ta opinia wciąż się powtarza – ciężko oglądać Monaco.

Tak, mecze z nimi są ciężkie do oglądania, widzieliśmy to w zeszłym sezonie, w obecnym sezonie także się to powtarza. W ostatnich dziewięciu spotkaniach, w tym sześciu ligowych i trzech w LE, AS Monaco strzeliło po jednej bramce w każdym meczu – nie mniej, nie więcej. To drużyna, która – tak można powiedzieć – po cichu, nie za spektakularnie robi swoje, przybliżając się do podium. 

Teraz czeka ich ważne spotkanie i wcale nie jest powiedziane, że Olympique Marsylia, która z kolei zagrała fantastyczny mecz i spotka się z AS Monaco na własnym stadionie, pokona ich w najbliższej kolejce. AS Monaco jest co prawda mało efektowne, lecz efektywne. OM czeka ciężki pojedynek.

Hmm.. jest w tym pewien paradoks, że Olympique Marsylia lepiej spisuje się na wyjazdach, niż na własnym stadionie (identycznie Monaco). Natomiast OM obudziło się na nowo dzięki grze N’Koudou, który przychodząc bez blasku fleszy latem obecnego roku, wywalczył sobie miano jednego z lepszych transferów Marsylii.

N’Koudou od momentu, kiedy stał się podstawowym zawodnikiem Olympique, nabrał pewności i zaczął notować bardzo dobre występy. A przypomnijmy, że tą lepszą formę złapał w Nantes, gdzie wyszedł w pierwszym składzie i strzelił zwycięską bramkę. W weekend także zdobył gola, strzałem z prawej nogi. N’Koudou to zawodnik obunożny, o wielkiej szybkości i jeszcze większym potencjale. 

Natomiast tak jak było powiedziane, Marsylia w ostatnich czterech spotkaniach u siebie zanotowała dwie porażki i dwa remisy, zaś na wyjeździe trzy spotkania i trzy zwycięstwa – widać, że lepiej idzie im z dala od własnego miasta. OM ma jednak to szczęście, że straty punktów na własnym stadionie potrafi zrekompensować wynikami na wyjazdach, co jest bardzo ważne. Mandanda powiedział jednak we wczorajszym wywiadzie: „Musimy zacząć tak grać u siebie, by zacząć wygrywać. Najwyższy czas, by się podnieść”. 

Trzech wychowanków PSG wyszło w pierwszym składzie w sobotnim pojedynku z Lorient – sytuacja od dawna nie widziana. Skąd taki pomysł? Sygnał do zarządu od Blanka, że ten wciąż potrzebuje szerszej ławki? Chęć pokazania, jak silna jest akademia piłkarska w Paryżu? Czy po prostu odpoczynek dla najlepszych zawodników?

Wydaje mi się, że to drugie. Prawdopodobnie dwa lata temu, jak się nie mylę, na jednym ze zgrupowań drużyny Zlatan Ibrahimovic powiedział do jednego z trenerów PSG: „Kto to jest ten mały? Dobry chłopak!” – mówiąc właśnie o Hervinie Ongendzie, który pokazał się z bardzo dobrej strony w miniony weekend. W pewnym sensie Szwed bardzo mu sprzyja – w tym względzie, że docenia jego talent. Widać to było w sobotnim spotkaniu, że Zlatan nie bał się podawać do niego piłki. Pierwszą bramkę w zasadzie poprzedzała wymiana podań między jednym i drugim i dopiero później oddano ją na skrzydło i mieliśmy kluczowe dośrodkowanie.

Ongenda ma więc taki przychylne oko „szefa” drużyny. Wiemy też, jakie problemy ma w PSG Adrien Rabiot, który chce częściej grać w pierwszym składzie, a którego agent (nota bene mama) stale prowokuje odejściem zawodnika. Takie występy budują więc atmosferę.

Widzimy też, że ta młodzież jest utalentowana. Do tego dochodzi jeszcze Jean-Kévin Augusin, który był objawieniem sparingów przed startem sezonu, zdobywając kilka bramek, plus Kimpembe. Z tymi pieniędzmi, jakie mają Katarczycy, grać będą jednak ci z najwyższej półki. Ważne jest jednak, że ci młodzi będą od czasu do czasu wchodzić i muszą być w pełni gotowi na takie okazje.

Powodem, dla którego nie grała najsilniejsza jedenastka może być też to, że powroty z reprezentacji są bardzo ciężkie i często nieszczęśliwe dla drużyny paryskiej. Szczególnie dla tych z Ameryki Południowej. 

Olympique Lyon boleśnie przegrał z OGC Nice, a Mapou Yanga-Mbiwa otrzymał najniższą notę od L’Equipe – jedynkę – będąc najgorszym zawodnikiem na boisku. Totalne pudło, jeśli chodzi o transfer Aulasa. 

Przede wszystkim, piękny mecz! To trzeba powiedzieć. A wracając do tematu, to Yanga-Mbiwa zagrał fatalnie. W przeciwieństwie do Seriego czy Koziello (bardzo dobrzy pomocnicy!) zaliczył beznadziejny występ. Jest dziesiątym zawodnikiem, który otrzymał „1” od L’Equipe od 1998 roku. Czwartym z Lyonu, co daje nam niezłą średnią.

Choć cały zespół wyszedł naładowany energią na drugą odsłonę spotkania, to bramka samobójcza Yangi-Mbiwy w 48 minucie kompletnie podcięła im skrzydła. Wynik 0:3 i wszyscy są wściekli, ponieważ na boisku przebywała pełna szóstka nowych zawodników OL, która kosztowała duże pieniądze, 35 mln euro – mieliśmy Rafaela, Morela, Dardera, Yange-Mbiwe, Beauvue i Valbuene. W dużej części te transfery są bardzo nietrafione i pomimo wysokiej pozycji w tabeli, sporo zawodników jest krytykowanych.

Rozmawiał Jakub Golański