Lubimy dzielić ludzi na dwie grupy: tych, którzy z reguły podchodzą do życia pozytywnie oraz pesymistów, widzących same zagrożenia i problemy. Nauczony doświadczeniami z sezonów poprzednich oraz znający podejście francuskich klubów do LE, jestem gdzieś pomiędzy – z jednej strony marzyciel, głoszący hasła o zdobyciu pucharu, z drugiej strony malkontent, przygotowany na porażki i blamaże. Wyniki francuskich klubów w Lidze Europy oraz Lidze Mistrzów pokazują, że moje podejście jest słuszne.

Dwa klub przeszły do następnej fazy rozgrywek, dzięki czemu zobaczymy je na wiosnę i tyle samo zdążyło już odpaść. Dwa pozostałe wciąż walczą – jedni z dużymi szansami na awans, drudzy z modlitwą na ustach.

Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, a więc procentowy wykaz sukcesu do porażek. Klaszczę brawo w uznaniu dla Paris Saint-Germain oraz Saint-Etienne, milknę w smutku na wiadomości o Bordeaux oraz Olympique Lyon. No, plus dopinguję AS Monaco oraz Olympique Marsylia. Ale od początku.

Liga Mistrzów to zamknięta, ekskluzywna grupa dla najbogatszych i najlepszych drużyn w Europie. Francję reprezentowały dwa kluby, najlepsze zresztą w poprzednim sezonie – PSG oraz OL. I choć od tych drugich niewiele wymagano, tak ci pierwsi – mistrzowie kraju – są jednym z najpoważniejszych faworytów do końcowego triumfu. Gdyby dziś oceniać ich występ po rundzie jesiennej, a więc rundzie grupowej, od srogich nauczycieli dostaliby trójkę, od tradycyjnego wychowawcy zaś spokojną czwórkę. Drugie miejsce w grupie, awans zapewniony na kolejkę przed końcem, trzy zwycięstwa i jeden remis – całkiem znośnie, choć mogło być znacznie lepiej (piję tu oczywiście do porażki z Realem Madryt, porażki odniesionej pomimo dobrej gry paryżan). Nie ma co analizować – uzyskali przepustkę do następnej rundy, czego od nich wymagano.

Jak natomiast ocenić występy Olympique Lyon? Nie wiem, jakie jest wasze zdanie, ale gdybym miał moc sprawczą, bez wahania postawiłbym jedynkę z wykrzyknikiem oraz uwagę do dziennika za marazm w czasie spotkań. Jeden remis – tylko tyle. Jeden punkt – nic więcej. Strasznie to wygląda, a jeszcze gorzej brzmi. Zenit, Gent oraz Valencia – każdy z tych klubów pokonał francuskiego reprezentanta, który wyglądał jak zagubione dziecko we mgle. A przecież grupa wcale nie była silna, wcale nie była mocna – typowy przykład równowagi „każdy może wygrać z każdym”. Lyon zawiódł okropnie, najbardziej z całej szóstki i nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Koszmar.

Liga Europy. W moim odczucia, jest to liga o dwóch twarzach – tej kibicowskiej, która co czwartek z wypiekami na twarzy siada przed monitorem śledząc losy swoich drużyn i ekscytująca się każdym pojedynkiem, niezależnie od klasy rywala, a w planach rysuje drabinkę do samego finału; oraz twarzy klubowej, tej oszpeconej, która rozgrywki LE traktuje po macoszemu, obnosząc się z nimi jak z niechcianym dzieckiem – jak obowiązkiem, na który się nie pisano. Angielskie kluby, francuskie kluby – znamy to nie od dziś, prawda? I choć trenerzy oraz zawodnicy przebąkują bez przekonania, że dadzą z siebie wszystko, czwartki pokazują prawdziwość tych słów – a w zasadzie ich fałszywość.

Saint-Etienne jako pierwszy – i na razie jedyny – francuski zespół uzyskał sobie prawo do dalszej fazy rozgrywek w LE. Za to wyróżniam ich piątką, z miejsca. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że dokonali tego jako pierwsi, to raz. Dwa, że dokonali tego pomimo trudnych rywali, rywali stanowiących czołówkę europejskich rankingów – Lazio Rzym oraz finalista ubiegłorocznej edycji, Dnipro Dnietropietrowsk. Hej, ręce w górę ci, którzy tak naprawdę wierzyli w możliwy awans! Nie byłem jedną z tych osób. Saint-Etienne zapewnił sobie awans dzięki remisowi (szczęśliwemu!) z Rosenborgiem, i nie musi się obawiać spotkania z włoskim Lazio Rzym. Dobra robota, Zieloni! Dobra robota, panie Galtier! Piąteczka brzmi dumnie, tym bardziej, że jest to jedyna piątka ze wszystkich francuskich uczestników europejskich pucharów.

Kto teraz? Weźmy tych, których nie zobaczymy wiosną w Lidze Europy – Girondins de Bordeaux. Rubin Kazań, FC Sion oraz Liverpool – czy można było wymagać więcej, niż trzech punktów? Można, naturalnie. Czy można było oczekiwać awansu? Pewnie. Czy ten awans był realistyczny? Zależy. Czy jesteś optymistą, czy pesymistą (wracamy do początku). Jeśli chodzi o mnie, nie jestem zaskoczony brakiem awansu. Mam jednak pewien żal, że bardzo dobre występy z mocnym Liverpoolem (remis oraz niewielka porażka) były tłem dla słabych występów z przeciętnym FC Sion (porażka oraz remis). Gdyby Bordeuax potrafiło mocniej skupić się na dwumeczach z rosyjskich oraz szwajcarskim zespołem, można było myśleć o 5 punktach więcej. Nie napiszę, że zabrakło niewiele, bo zabrakło sporo – jednak ilość punktów powinna być nieco większa. Proszę usiąść, panie Sagnol. Dwójka.

Zostały nam AS Monaco oraz Olympique Marsylia – dwa kluby niepewne o wyglądzie wiosennego terminarzu. Z jednej strony mamy monakijczyków, którzy by marzyć o awansie muszą zerknąć w stronę Anderlechtu Bruksela – jeśli ci wygrają w ostatnim spotkaniu z Qarabag, to ASM odpada (nawet jeśli zdoła pokonać angielski Tottenham Hotspur). Z drugiej strony mamy OM, którym brakuje jednego punktu, by przypieczętować awans. Na rozkładzie Slovan Liberec, więc o punkt powinniśmy być spokojny. Jedno ale – spotkanie odbędzie się w Czechach, więc nerwy pozostają. 

Oceniamy? Jasne, oceńmy – AS Monaco otrzymuje jedynkę. Czemu tak surowo? Ponieważ nie wierzę, że zdołają wywalczyć awans do następnej rundy, a po drugie dlatego, że zaczynali z półki Ligi Mistrzów (boże, pamiętacie to jeszcze?) – awans z grupy LE z powinien być kwestią czasu, a nie matematycznym rachunkiem prawdopodobieństwa. Olympique Marsylia? Narazie się wstrzymam, jako że mogą zaliczyć spektakularny zjazd (porażkę) oraz spokojny awans – choć nie ukrywam, że w grupie z Bragą, Groningen, oraz Liberec widziałem ich na szczycie tabeli.

A wy, jak oceniacie występy francuskich klubów w europejskich pucharach?