Poniedziałek oznacza podsumowanie weekendu. I to jakiego! Dla bukmacherów, weekendu bez zarobku. Dla graczy, weekendu bez niespodzianek. Cztery pierwsze zespoły zanotowały zwycięstwa, zaś następnych sześć, aż do dziesiątej Nicei, nie odniosły porażki. Kto obstawiał, mógł zarobić. I pytam się więc, dlaczego ja, przy tych całych spodziewanych wynikach, zanotowałem najmniejszą ilość punktów w Fantasy Ligue 1?!
Ale zacznijmy od początku. A tym był pojedynek Monaco z Reims, zakończony podziałem punktów. W zasadzie, o samym spotkaniu nie ma sensu rozpisywać się zbyt dużo – na boisku działo się tak ciekawie, że słychać było każde pojedyncze okrzyki zawodników. Tempo wolne, gry kombinacyjnej co kot napłakał, a groźne akcje, których można policzyć na palcach jednej ręki, pozwalały tylko na chwilkę przebudzić się z letargu.
Najważniejszą była akcja z 79 minuty. Dlaczego? Właśnie w tamtym momencie Monaco powinno zwiększyć przewagę, zdobywając bramkę na 2:0, gdy Carassco stanął oko w oko z Johnym Placidem, bramkarzem Reims. Efekt? Szybka kontr-akcja gości i w kilku bezpośrednich podaniach dotarli pod bramkę Subasica, który nie zdołał zablokować strzału Moukandjo. Z 2:0 zrobiło się 1:1 i wynik już się nie zmienił. Występ Monaco najlepiej porównać do występu ich publiczności – większość siedziała bezczynnie, nie tworząc widowiska, od czasu do czasu tylko pokrzykując te same, znane od dawna, hasła. Słabo. Jardim na pomeczowej konferencji musiał robić dobrą minę do złej gry. Ciekawostka: w tym sezonie gole dla Monaco zdobywało aż dziesięciu różnych zawodników, jednak żaden nie zdobył ich więcej niż dwa.
Znacznie ciekawiej działo się w sobotę. A szczególnie w pojedynku Metz z Caen. Ironią jest, co napisałem tuż po ostatnim gwizdku sędziego, że w spotkaniu dwóch świeżaków Ligue 1, dwóch beniaminków, kluczowym okazało się.. doświadczenie. Duet Modibo Maiga oraz Florent Malouda, którzy powrócili tego lata do francuskiej ligi po kilku latach występów gdzie indziej, okazał się zbyt mocny dla Remy’ego Vercoutre oraz bloku defensywnego gości. Ci co prawda zdążyli jeszcze wyrównać, pozwalając uwierzyć w zdobycie jednego punktu, jednak marzenia rozwiał były zawodnik Chelsea trafieniem z karnego. W sam środek – beznadziejnie – jednak do siatki. Na tą bramkę w Ligue 1 czekał dokładnie 2717 dni, od 26 maja 2007 roku, natomiast Maiga ustrzelił dubla po raz pierwszy od października 2011 roku.
Dzięki trzem punktom Metz wskoczyło na ósmą pozycję w tabeli, powodując uśmiech w kącikach moich ust. Tak, z powrotem do czuba powraca jedna z uznanych drużyn, biorąc pod uwagę historię Ligue 1. Nie moje lata, nie moje czasy, nie moje mecze, ale warto to wiedzieć: Henryk Kasperczak zapisał się na stałe w kronikach drużyny Metz, zdobywając z nimi w 1984 roku Puchar Francji, pokonując w finale AS Monaco. Zresztą, do tej drużyny, tak samo jak i do Nantes czy Le Mans mam pewien sentyment, pamiętając ich z wycinków gazet sprzed kilkunastu sezonów. I dziś, Metz, po kilku chudych latach, okupuje ósmą lokatę w L1, zaś Nantes, zadziwiając wszystkich, wyprzedza zespół z Księstwa, a ustępuje tylko pięciu innym drużynom. Czekam jeszcze na Auxerre, Strasburg i sukcesy Lens.
Wracamy z powrotem na ziemie, najlepiej na ziemie Guingamp. Reprezentanci L1 w europejskich pucharach odnieśli w sobotę ważne zwycięstwo, które pozwoliło im wykaraskać się ze strefy spadkowej, awansując na 16 lokatę. Zwycięstwo zapewnił Sambou Yatabare, przy sporej zasłudze bramkarza Bastii, Alphonse Areoli.
Tam, gdzie jedni się śmieją, drudzy muszą płakać – i tak, przechodząc płynnie w stronę klubu z Korsyki, muszę przekazać wam smutną wiadomość – Claudio Makelele zwolniony ze stanowiska szkoleniowca tego klubu.
Smutną z tego powodu, że szczerze kibicowałem Make w jego nowej przygodzie, nowej roli. Trzeba jednak przyznać, że oprócz w miarę udanego początku, później było już tylko gorzej. Nie tylko nie umiał odmienić losu, nie tylko nie umiał zmotywować zawodników, co nie miał wyraźnego planu na poprawę kiepskiego stanu. Dla Makelele była to pierwsza samodzielna praca, po latach spędzonych jako asystent szkoleniowców w Paris Saint-Germain. Oczekiwania go przerosły. Jako następcy wymienia się nazwisko Frederica Antonettiego, byłego dowódcy Rennes.
Rennes, które w niedziele mogło mówić o sporym nieszczęściu. Powinienem napisać, „po raz kolejny”, ale dość mam szukania wymówek dla kiepskiej dyspozycji piłkarzy Montaniera. Faktem jest, że sędzia anulował w tym meczu dwie bramki Habibou, napastnika Rennes, lecz faktem jest też, że drugą w 100% słusznie. Co do pierwszej, pozostawiam to otwartej dyskusji. Czy piłka wyszła za boisko? Nie jestem przekonany.. Montanier jest jednak ofiarą własnego systemu, będąc totalnym przeciwieństwem Bielsy. System ten polega na ciągłej rotacji składem, wymiany zawodników, często też zmianie ustawienia – nie na papierze, lecz w trakcie spotkań. Nie wiem, jaki jest tego bezpośredni wpływ na zawodników, jednak zniecierpliwienie i irytacja musi czaić się w kątach korytarzu ich szatni. Kwestią czasu jest już, kiedy przy szkoleniowcu Rennes nieśmiale pojawiać się będzie wyraz „dymisja”.
Jeśli już wspomniałem nazwisko trenera OM, czas napisać co nie co o ich występie przeciwko Lens na zakończenie 12 kolejki. A w zasadzie.. zrobi to on sam. Oto, co Bielsa powiedział w trakcie pomeczowego wywiadu: „Lens zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Nigdy wcześniej nie widziałem moich zawodników nerwowych, a w ostatnich 25 minutach tego pojedynku tak się właśnie czuli i jest to w pełni zasługa naszych rywali, którzy byli świetni. Czy jestem zmartwiony przed Le Classique? Wiem, że dziś popełniliśmy kilka błędów, jednak znam swój zespół, jego jakość i to, do czego jesteśmy zdolni.” Tak, dobrze widzicie – Bielsa pochwalił znajdujące się na 17 miejscu Lens. I tak, w pełni zasłużenie – byli zespołem jeśli nie lepszym, to na tym samym poziomie. Indywidualne wybryki i sztuczki pojedynczych zawodników OM zdecydowały o zwycięstwie lidera. Nie zespół. Indywidualności.
Indywidualności zdecydowały też o podziale punktów w Lille, które podejmowało na własnym stadionie Saint-Etienne. Mówiąc indywidualności mam na myśli Enyeame oraz Ruffiera, czyli bramkarzy obu ekip. Obaj stanęli na wysokości zadania, broniąc po jednym rzucie karnym w końcówce meczu. Flashback, odnośnie jednego z wcześniejszych tekstów – pisałem, że w Lille przyszłość nie wygląda kolorowo, a oto naszło mnie w trakcie spotkania, że gospodarze wystawiając w ataku Freya (20 lat) oraz Origiego (19 lat), a tuż za ich plecami Rony Lopesa (19 lat), mają jeden z najmłodszych tercetów ofensywnych w Europie. Zmyłka polega na tym, że dwóch ostatnich jest tylko wypożyczonych.
Olympique Lyon zgarnął komplet oczek, pokonując zeszłotygodniowych morderców Guingamp (2:7), a więc ekipę Nicei. Kilku fanom zespołu dało to osobistą satysfakcje – oto bowiem utemperowali zapędy ich byłego szkoleniowca, Claude Puela, który odchodził z OL w, nazwijmy to, gęstej atmosferze. W prasie nikt jednak nie przykłada do tego uwagi, tak samo jak do fantastycznego trafienia syna szkoleniowca Nicei, Gregoire Puela, swoją uwagę skupiając w pełni na niesamowitej passie i formie byłej potęgi L1. Aż chce się zapytać – dlaczego nie mogliście tak na początku sezonu, awansując tym samym do LM?! Mnie natomiast zadziwia Lacazette. Czyste statystyki: Alexandre Lacazette w tym sezonie – 12 spotkań, 10 bramek, 4 asysty. Zlatan milczy, Zlatan gratuluje, parafrazując styl Szweda. Nie ma dziś lepszego napastnika, nie ma dziś lepszego zawodnika, skupiając się na francuskim środowisku. Laca powinien być dla Aulasa tym, czym było pokolenie 92′ (Beckham, Scholes, Giggs i reszta) dla Sir Fergusona – powinien być fundamentem pod przyszły sukces.
A Paryż? Paryż dalej robi swoje. Bez formy, bez bez wyraźnej przewagi, za to z widocznymi kłopotami. Ledwo, dysząc i zipiąc zajmują.. drugie miejsce w tabeli. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy zaczną grać swój futbol, a do zdrowia wrócą wszyscy ważni zawodnicy. Ała.