Podsumowanie 15 kolejki Ligue 1

asse-olZobaczcie, jak ulotne są passy w piłce nożnej. W zasadzie, piękno tej gry polega na momentach, na krótkich chwilach. Jeszcze nie tak dawno przez blisko cztery tygodnie zachwycaliśmy się tłumnie nad stylem i wynikami podopiecznych Huberta Fourniera, wypisując hasła o niesamowitych wychowankach i zapowiadając wielkie rzeczy, duże sukcesy, by dziś pomału wylewać na siebie kubeł zimnej wody, z niedowierzaniem przecierając oczy na widok wczorajszego wyniku w derbach Rodanu. Saint-Etienne jawi nam się dziś jako zmora zespołu z Lyonu, bowiem sezon temu po raz pierwszy od kilku lat zajęli wyższe miejsce w tabeli Ligue 1, zaś w niedzielny wieczór na własnym stadionie ośmieszyli swoich największych rywali. I wiecie co? Kibice czekali na to dokładnie 20 lat – tak, 20 lat na ligowe zwycięstwo swoich idoli na własnym stadionie w derbach ASSE-OL. 

Bezradność zawodników OL biła po oczach wszystkich oglądających ten pojedynek. Każdej akcji i każdemu zagraniu brakowało albo pomysłu albo odwagi albo wykończenia albo opanowania. Zasmuceni po drugiej bramce, zrezygnowani trzecim golem, dobici przestrzelonym karnym. Z twarzy Lacazzete po nieudanym wykonaniu jedenastki mogliśmy przeczytać, jak cierpi. Żaden z zawodników nie potrafił w trudnych momentach wziąć na siebie ciężar gry, ciężar rozgrywania akcji i pociągnąć drużynę za sobą. Żaden z nich nie miał w sobie tego, co ma kontuzjowany, niestety, Gourcuff – boiskowej charyzmy, a przynajmniej łatki zawodnika, który jednym zagraniem zmienia bieg spotkania. Ferri, Tolisso, Fekir? Nauczyliśmy się, że kiedy idzie całemu zespołowi, oni grają pierwsze skrzypce, jeśli natomiast trzeba wyjść z szeregu i powiedzieć „jestem!”, patrzą po kolegach, samemu stojąc w równym rzędzie. 

Co się natomiast tyczy drużyny gospodarzy, dali dowód temu, że nie trzeba grać skomplikowanego futbolu, by zgarnąć trzy punkty w tak ważnym pojedynku. Mówiąc wprost, zawodnicy Saint-Etienne grali prostą piłkę, prosty futbol, z naciskiem na dużo determinacji, dużo ambicji, dużo serca i konsekwencji. Pomagali sami sobie, gdy była taka potrzeba i możliwość; asekurowali jeden drugiego, gdy ten pierwszy miał kłopoty; wychodzili na pozycję, by zawsze była opcja na rozegranie akcji. Galtier nie bawiąc się w taktyczne detale, postawił sprawę jasno – wystawiamy pięciu obrońców, cofamy się lekko na własną połowę, by kiedy będzie okazja, zabójczo ją wykorzystać. 40% posiadania piłki ASSE, jakie jawiło na się na ekranie po ostatnim gwizdku sędziego, przekłamuje lekko obraz gry – owszem, to zawodnicy Lyonu częściej byli w jej posiadaniu, jednak przez większą część czasu były to podania jałowe, podania nie stwarzające zagrożenia. Gdy piłkę mieli Zieloni wiedzieliśmy, że wkrótce coś się wydarzy – strzał lub wrzutka w pole karne. Nie tracili czasu i energii na mozolne konstruowanie akcji, postawili na komendy „szybko” i „teraz!”. Defensywnie zespół Saint-Etienne prezentował się bez zarzutów. Na 13 strzałów oddanych przez gości tylko trzy z nich leciały w stronę bramki, co pozwala nam wyobrazić sobie, jak ciężko było im znaleźć dla siebie miejsca w okolicach pola karnego. Perrin, jak prawdziwy lider, poskładał swoich kolegów do kupy, raz jeszcze montując szczelny blok defensywny. 

Już raz to pisałem, prowokując do osobistego przewidzenia następnych tygodni, jednak powtórzę – na początku mieliśmy zwycięską passę Bordeaux, dzięki której trafili na szczyt tabeli; po nich nastąpił czas Bielsy i jego Marsylii, która była na ustach wszystkich. Dziś definitywnie zabijamy hasła o passie Olympique Lyon, która po wspaniałym marszu i fantastycznych meczach oddaje pałkę następnej drużynie. I pytanie, tylko komu teraz? 

Czyżby Rennes? Czyżby (wreszcie) drużynie, na sukcesy której czekali i spodziewali się chyba wszyscy postronni kibice francuskiej piłki, patrząc jaką pakę montował Philippe Montanier? Wyniki, jakie osiągają od przeszło miesiąca są, tuż za Paris Saint-Germain, najlepsze w całej lidze – niepokonani w listopadzie, ze stratą zaledwie jednej bramki; na możliwych 21 punktów do zdobycia zgarnęli aż 17, licząc ostatnich siedem spotkań. Tylko PSG zdołało zdobyć ich więcej (19pkt). W sobotę pewnie pokonali na własnym stadionie wicemistrzów Francji, drużynę AS Monaco. W zasadzie, jak powiedział to Leonardo Jardim, szkoleniowiec gości w czasie konferencji pomeczowej, spotkanie to wygrał w pojedynkę Paul-Georges Ntep, asystent przy obu bramkach dla gospodarzy, bohater tego spotkania. Nie było na niego mocnego na lewej flance, nikt nie mógł go zatrzymać w pierwszych 45 minutach. 6 mln euro, jakie zapłaciło za niego Rennes na początku stycznia obecnego roku wygląda na dzień dzisiejszy jak noworoczna promocja. Bilans tego zawodnika od momentu transferu – 22 mecze, 10 bramek i sześć asyst. Całkiem nieźle, jak na skrzydłowego, no nie?

A może, tylko nie uznajcie mnie za wariata, nadszedł czas Reims? 3 zwycięstwa, 2 remisy, 0 porażek – 11 na 15 możliwych punktów do zgarnięcia w listopadzie, trzeci wynik w lidze. A na rozpisce nie mieli ogórków, a Lille, Montpellier czy Nice. W sobotę rozprawili się zaś z Bastią, zgarniając trzy punkty dzięki niezawodnemu w ostatnich dniach Moukandjo, napastnikowi z Kamerunu. Zdobył trzecią bramkę w swoim trzecim ligowym występie z rzędu, zaś czwartą w ostatnich pięciu. Ciekawe jest także to, że trzy z nich zdobył wchodząc z ławki rezerwowych, bowiem szkoleniowiec Jean-Luc Vasseur woli raczej stawiać na duet Charbonnier – Ngog.

A może czas na niepokonanych od dwóch spotkań Evian? Nie nie, przesadziłem. Oddajmy cesarzowi co cesarskie, a dwa zwycięskie spotkania z rzędu to dla Evian coś niebywałego, niemniej wątpliwym jest, by ta passa trwał dłużej. Znów Wass zapewnił pomógł swojej drużynie zgarnąć trzy punkty, zdobywając cudnej urody bramkę z rzutu wolnego a’la Juninho Pernambucano (do obejrzenia TU). Wygrana z Guingamp pozwoliła ekipie Pascala Dupraza opuścić strefę spadkową, mając w tym momencie dwa punkty przewagi, zaś na samo dno spuszczając swoich sobotnich rywali, którym nadajemy dziś miano najgorszej drużyny Ligue 1. Guingamp to w tym momencie francuska wersja niemieckiej Borussi Dortmund – beznadziejni, na szarym końcu, w lidze, zaś odważnie poczynający w europejskich pucharach.

W sobotę zostałem także dwukrotnie zaskoczony – raz, pozytywnie, drugi, niestety, negatywnie. W pierwszym przypadku chodzi oczywiście o zwycięstwo czerwonej latarni ligi przed tą kolejką, a więc Lens. Czerwono-żółci wreszcie zgarnęli trzy punkty, po raz czwarty w tym sezonie a pierwszy od przeszło miesiąca, pokonując beznadziejnie grającego w tym spotkaniu beniaminka z Metz. 19 strzałów oddanych na bramkę rywali, z czego 10 w pierwszych 30 minutach spotkania – Lens przeważało od początku, nie dając momentu na oddech swoim rywalom. 2:0, jakie padło w sobotnim starciu, było najniższym wymiarem kary, bowiem sytuacji gospodarze mieli znacznie więcej. Fortuna wreszcie nie była przeciwko podopiecznym Kombouare, pozwalając umiejętnościom zrobić swoje. Nie udało im się jednak opuścić strefy zagrożonej spadkiem, gdyż tylko lepszym bilansem bramek wyprzedza ich mające taką samą ilość oczek pierwsza bezpieczna drużyna, Caen.

Drugie zaskoczenie, negatywne, to postawa Nantes w spotkaniu otwierającym 15 kolejkę ligową. Od zespołu znajdującego się na czwartej pozycji w tabeli oczekiwałem znacznie więcej, niż beznadziejną w ich wykonaniu pierwszą odsłonę i beznamiętną, obdartą w jakiekolwiek emocje, drugą. Nantes na tle lidera z Marsylii nie istniało, absolutnie oddając inicjatywę gospodarzom widowiska. Statystyki Nantes w starciach z mocnymi rywalami odkrywają nam całą prawdę o tym zespole –  w spotkaniach z OM, Lille, Monaco, Saint-Etienne oraz Lyonem zanotowali oni tylko dwa remisy oraz trzy porażki. Tłuką więc słabych, z silnymi cierpiąc niesamowicie. Dzięki ciułaniu punktów na drużynach z niższych rejonów wspięli się na wysokie miejsce, lecz gdy na ich drodze stawał wreszcie wymagający rywal, pokazywał im miejsce w szeregu – środek chłopaki, środek.

Najciekawsze spotkanie, jakie przyszło nam oglądać w ten weekend na francuskich boiskach, rozegrany został w Tuluzie. Tam w pięciu minutach posypały się fundamenty defensywy gospodarzy. Wyobraźnie sobie, że na zegarze wybija minuta 54, a twoja drużyna prowadzi, w pełni zasłużenie, kontrolując spotkanie pod każdym względem. Nagle, obracasz głowę ponownie w kierunku zegara głównego, na którym wybiła właśnie minuta 60-ta, i niepostrzeżenie zdajesz sobie sprawę, że w ciągu tych sześciu minut straciliście trzy bramki, z czego większość z powodu indywidualnych błędów poszczególnych zawodników. Musisz czuć się kiepsko. Zupełnie jak twój trener, Alain Casanova, którego krzyk złości przeszkadzał francuskim komentatorom robić swoją robotę. Tuluza, nie wiedząc za bardzo jak, straciła kontrolę nad zawodami, straciła więc ważne trzy punkty. To śmieszne, że 13 miejsce w tabeli, dające pozory psychicznego bezpieczeństwa przed spadkiem, to tak naprawdę tylko 3 punkty więcej od 19 Bastii.

Tak, trzynastą Tuluzę dzieli tylko jedno zwycięstwo od przedostatniej Bastii. Co za ścisk!

A co do Monaco i Lille, nie mam za bardzo ochoty się rozpisywać. Obydwie drużyny zagrały słabo, ponownie, obydwie przegrały, zasłużenie i obydwie drużyny zasługują na buczenie i gwizdy na trybunach. 

Comments

Dodaj komentarz