Przed nami pierwsze w tym sezonie Le Classique, czyli spotkanie pomiędzy północą, Paris Saint-Germain, a południem, czyli Olympique Marseille. Spotkanie, które od zawsze wywołuje najwięcej emocji we Francji, tym razem z dodatkowym smaczkiem dla każdego z oglądających – po raz pierwszy od dawna Marsylia podejdzie do tego spotkania z uprzywilejowanej pozycji lidera tabeli. Cztery punkty, jakie dzielą oba zespoły w tabeli, to z jednej strony dystans bezpieczny, dystans na dwa spotkania, a z drugiej niebezpiecznie mały – TYLKO na dwa spotkania.
Gdyby zapowiedź tego spotkania cofnąć w czasie o trzy tygodnie, wyglądałaby ona zupełnie inaczej, niż dziś. Pisałbym o potężnej Marsylii, zdolnej do wdeptania w murawę każdego z rywali, który odważy się choćby spojrzeć im w oczy. Pisałbym o morderczej Marsylii, która pressingiem zabija chęć przeciwników do jakiejkolwiek walki o punkty. Pisałbym o wielkim głodzie, jaki był wyczuwalny wśród podopiecznych Bielsy, chcących w każdej minucie zdobyć bramkę, a nawet dwie. Pisałbym wreszcie o Marsylii jako faworycie, naturalnym i niezaprzeczalnym faworycie, który swym cieniem obejmuje bogatsze, zarówno w finanse jak i zasoby ludzkie, Paris Saint-Germain.
Tak się niestety składa, że nie można cofnąć się w czasie, a trzy ostatnie tygodnie jakie minęły, zostawiły mocny ślad na wyobraźni kibiców, jak i mojej. Z poczwary i bestii, Marsylia nabrała ludzkich cech, śmiertelnych cech i ukazała to, czego nie powinna przed tak wielkim spotkaniem – że ona także ma rysy. I gubi punkty.
Dziś, zamiast mówić i pisać o wielkości zawodników z południa, prasa skupia się o wielkości nieobecnych. Dziś, zamiast dyskutować o tym, ile bramek zdobędzie Gignac, ludzie zastanawiają się, jak szkoleniowiec OM ułoży blok defensywny swojej drużyny. Dziś wreszcie, zamiast marginalizować potęgę PSG stawiając ich ramię w ramię obok Olympique Marsylia, trzeźwym okiem doceniamy, że tą potęgą wciąż jest.
Statystyki i wszelakie ciekawostki historyczne zostawię ludziom i serwisom za to odpowiedzialnym, samemu skupiając się na tym, co w moim odczuciu będzie znacznie ważniejsze od historii i danych statystycznych – mianowicie, kontuzji i zawieszeń, czyli mówiąc krócej, nieobecności. Nieobecności, oczywiście, z obu stron. Tak się jednak stało, że to Marsylia dziś krwawi mocniej i to Marsylia budzi się z bólem głowy każdego rana zastanawiając się, jak te ubytki zakryć.
Powyższa grafika jeszcze do wczorajszego poranka straszyła każdego z kibiców lidera Ligue 1 – dziś ten strach jest nieco mniejszy, bowiem okazało się, że Dja Djedje jednak wystąpi w tym spotkaniu, zaś jego zawieszenie będzie obowiązywać od przyszłej kolejki. Decyzja komisji ligi, cóż, hmm, jakby to ująć, nieco.. dziwna (?), jednak nie będziemy nad nią dużo dumać. Oznacza ona, ni mniej ni więcej, że prawa flanka jest zabezpieczona i Bielsa nie musi AŻ tak kombinować. Aż tak, bowiem roszady i tak są niezbędne. Ayew, Romao oraz Morel – czyli żelaźni bywalcy pierwszego zespołu, żelaźni wojownicy szkoleniowca OM, tym razem usiądą na trybunach.
Co to oznacza i czy Bielsa będzie zmuszony zrezygnować z 3-3-3-1, w które płynnie przechodzi jego zespół w trakcie spotkania? Czy Doria, niezwykle utalentowany (tak mówią) Brazylijski obrońca dostanie wreszcie kredyt zaufania, a tym samym kilka minut na boisku? Czy Bielsa ponownie wystawi trójkę niezwykle ofensywnie nastawionych wysuniętych pomocników, zastępując Ayew’a Alessandrinim lub Barradą, czy raczej postawi na wariant nieco bardziej defensywny? Czy, czy, czy, jak, kto i gdzie. Tajemnicą owiana szatnia oraz taktyka Olympique Marsylii.
Niestety, nie znam odpowiedzi na te pytania. Co więcej, podejrzewam, że na ten moment nie zna ich nawet Marcelo Bielsa. Argentyński szkoleniowiec, który słynie z uporu stawiania na wyselekcjonowaną jedenastkę, nie lubi zmian i unika ich jak ognia. Gdy pewien schemat się zazębi, mało prawdopodobna jest jego zmiana. Z drugiej strony, pseudonim „El Loco” (szaleniec) nie wziął się znikąd. Czy jednak Bielsa będzie aż na tyle szalony, by na spotkanie o niesamowitej presji publicznej zagrać w pokera z diabłem i wpuścić na murawę wcześniej wspomnianego Dorię, dla którego byłby to debiut w L1?
Często zastanawiałem się nad pytaniem, w jaki sposób myślą trenerzy piłkarscy, przygotowując się do ważnych spotkań? Czy cieszą się na myśl o osłabieniu kadry przeciwnika, który zmuszony będzie tym samym do często radykalnych i niekonwencjonalnych decyzji, czy raczej przyjmują te informacje z niepokojem, obawiając się o to, czym zaskoczą ich rywale i jak przygotować na to swój zespół? Laurent Blanc ma o tyle komfortową sytuację, że niezależnie z kim przyszłoby mu się zmierzyć, nakazuje swoim zawodnikom grać ich własnym stylem, nie zważając na styl rywali. Czy jednak w głowie Francuza nie pojawia się niepokój w formie zapytania, kogo wystawi Bielsa i w jakim schemacie wystawi drużynę? Czy będzie to piątka obrońców z tyłu, przez co, być może, warto odpuścić szybkość na skrzydłach (Lucas, Lavezzi), a postawić na lepiej operującego technicznie Pastore? I odwrotnie, jeśli tych obrońców będzie zaledwie trzech.
Blanc ma swoje zmartwienia, więc koncentruje się na nich, zmartwieniami Bielsy się nie przejmując – to jasne. Użyłem liczby mnogiej, mówiąc zmartwienia? Przepraszam, już poprawiam. Blanc ma ZMARTWIENIE. Jedno, ale potężne. Nazywa się Zlatan Ibrahimovic i pochodzi ze Szwecji. I jest piłkarzem, który samą obecnością na boisku może powodować strach. A jego uśmiech, o matko, wydaje się być bardziej groźny niż najgroźniejsze spojrzenie.
W Paryżu wciąż nie wiedzą, czy Szwed wystąpi, czy zdoła się wyleczyć na czas. W Paryżu liczą godziny, liczą minuty, liczą nawet sekundy, walcząc z czasem o jego rehabilitację. Pomyślcie, jak musi czuć się Cavani. On, światowej klasy napastnik, jest zaledwie płotką przy całym blasku Zlatana, niezależnie czy ten jest w formie, czy leży na stole rehabilitacyjnym. To, czy Ibrahimovic zagra, zwiększa/zmniejsza szansę PSG na zwycięstwo o 25% – choć w każdym innym spotkaniu byłoby to 50%. I teraz, w obliczu kontuzji bestii z Malmo, mam do trenera Blanca jedno, zasadnicze pytanie, które skrywa w sobie atak personalny: dlaczego nie spróbujesz Pan innej formacji?!
Blanc ma podobną cechę co Bielsa, mianowicie obaj lubią stawiać na znane, sprawdzone. Blanc nie lubi nieznanego. Blanc nie lubi, gdy musi edytować to, co się sprawdza. Bo po co? Zwycięża, wygrywa, zdobywa punkty, zdobywa bramki? Tak, to po co zmieniać? Ano dlatego, że czasem tak jest lepiej, chciałoby się powiedzieć. Gdyby Francuz zastanowił się przez chwilę, doszedłby do wniosku, że zmiana formacji w obliczu kontuzji Ibrahimovica oraz zawieszenia za kartki Thiago Motty, fundamentalnego środkowego pomocnika w taktyce PSG, wyciągnęłaby z tej drużyny to, co najlepsze.
Nikt mi nie wmówi, że Cabaye jest równie dobry, czy nawet lepszy, od Motty. Nawet nie próbujcie, bo nie zamierzam się spierać – Cabaye nie zastąpi Motty. Koniec, kropka. Z całym szacunkiem do Francuza, jednak od wielu tygodni brak mu pewności siebie oraz jakiegokolwiek wpływu na los drużyny. Gdy gra, to gra, po prostu, nie będąc tak ważnym zawodnikiem jakim był w Newcastle. Gdy gra, jego impakt na dyspozycję Paryżan można porównać do wpływu Marquinhosa – ot, jeśli zagra dobrze, to dobrze, a jeśli popełni błąd, naprawi to ktoś inny. I tak samo, jak nikt mi nie wmówi, że Cabaye jest idealnym zastępstwem dla Włocha tak nikt mnie nie przekona do stwierdzenia, że Cavani równie dobrze, co w ataku, prezentuje się na skrzydle. Nie, basta, NIE. Naturalnym miejscem Cavaniego jest pole karne, gdy jako wysunięty napastnik pojawia się w nim niemal w każdej akcji. Każda próba zrobienia z niego schodzącego napastnika odbija się od muru i skutkuje co najwyżej poprawnymi występami.
I teraz, zbierając w całość wszystkie wcześniej rzucone hasła: zawieszenie Motty, forma Cabaye’a, predyspozycje Cavaniego, dlaczego Blanc miałby uparcie iść w formacje 4-3-3? Trzech środkowych pomocników? W jakim celu? Gdy z gry wypada Motta, nie ma sensu trwać i siłowo upychać tam francuskiego rozgrywającego. Dlaczego by nie ułożyć zespół w dobre 4-4-2 (jeśli Zlatan zdąży się wykurować), które pozwoliłoby Lucasowi oraz Lavezziemu robić popłoch na flankach, zaś parze Matuidi-Verratti trzymać za gębę cały środek, lub 4-2-3-1 (jeśli Ibra jednak nie zdąży), wystawiając Cavaniego jako jedynego napastnika, zaś tuż za jego plecami lubującego się w tym ustawieniu Pastore, z jego zabójczą wizją i niekonwencjonalnymi zagraniami? OK, nie mam kursu trenera UEFA A Pro, nie mam doświadczenia, nie zdobyłem nigdy mistrzostwa kraju i nie jestem mistrzem świata z 1998 roku. Ale.. czy tak nie byłoby lepiej dla zawodników?
W niedzielny wieczór zanurzę się w fotelu, vis a vis do telewizora, z prawej mając laptop (z włączonym, jak zawsze, twitterem i squawką), w głowie zaś chęć obejrzenia niesamowitego widowiska. Oczekiwania? Nie mam żadnych, oprócz wysokiej klasy futbolu. Przewidywania? Tak, dużo pressingu i nieczystych zagrań.
Jedno też muszę dopowiedzieć na sam koniec – PSG nie stać na przegraną. Nie mogą sobie na to pozwolić. Gdy sezon będzie szedł w dalsze fazy, mistrzowie Francji będą mieli coraz ciężej, biorąc udział w czterech rozgrywkach naraz, podczas gdy zawodnicy z Marsylii rozegrają najmniejszą ilość spotkań od wielu sezonów – bez europejskich pucharów i bez Pucharu Ligi, z którego niedawno odpadli. Jeśli więc zawodnicy Blanca nie zniwelują dystansu punktowego, jaki rozdziela obie drużyny, może być ciężko. Z każdym tygodniem ich nogi będą cięższe, mając coraz to więcej wybieganych kilometrów. Marsylia, nawet w przypadku przegranej, wciąż będzie liderować. Spokój będzie niezachwiany, nie zmieni się więc nic, oprócz bilansu bramkowego.
Paryż musi, Marsylia chce i może.
Share the post "Le Classique!"
- Google+
Paweł says
Wyczuwam przekaz podprogowy w tym zdjęciu do newsa