To nie wiadomość o porażce Olympique Marsylii z Caen najbardziej zasmuciła sympatyków tej drużyny, lecz decyzja Marcelo Bielsy o rezygnacji z funkcji szkoleniowca OM, która zszokowała wszystkich na konferencji prasowej kilka minut po zakończonym spotkaniu. 

Pierwsza reakcja to zawsze szok i otępienie. Druga to zaprzeczenie, niedowierzanie, że to, co się stało, nie może być przecież prawdą. Trzecim etapem jest złość i gniew, pewien rodzaj buntu – dlaczego?!  Punktem czwartym jest smutek z powodu tego, co się stało. Ostatnim, piątym, jest pełna akceptacja. Na jakim etapie jesteś ty, kibicu Marsylii?

Powyższy akapit to opis etapów żałoby po stracie bliskiej osoby z psychologicznego punktu widzenia. Przeglądając w internecie reakcje można było zauważyć ludzi na różnych jej etapach, od tych krzykliwych, wyzywających los, po reakcje spokojne, stonowane, lecz z dużą dozą smutku. U mnie to przyszło płynnie – od pierwszej fazy bezpośrednio do ostatniej. Najpierw nie mogłem uwierzyć w to, co się stało, by szybko tę decyzję zaakceptować. Zaakceptować, lecz to wcale nie oznacza, że zrozumieć.

Dużo kwestii było dla mnie niezrozumiałych – jak można przygotowywać zespół przez całe lato, ściągać nowych zawodników wedle pewnego pomysłu, projektu, a następnie po pierwszym nieudanym spotkaniu to wszystko porzucać. Co prawda do Bielsy przyległa ksywa El Loco, czyli szalony, jednak w tym zachowaniu widziałem więcej nieodpowiedzialności, niż szaleństwa. Profesjonalizm i ambicja to były ostatnie słowa, jakie przychodziły mi na myśl.

Początek konferencji pomeczowej tylko potwierdzał moją niechęć i brak zrozumienia wobec decyzji Bielsy o odejściu z klubu. „Skończyłem swoją pracę tutaj, wracam do domu” – miał powiedzieć na samym wstępie. Skończyłeś swoją pracę? Panie Loco, pan jej nawet porządnie nie rozpoczął! Czwarte miejsce w lidze to nie jest powód, dla którego szalonego pana ściągano z Ameryki Południowej (nawiasem mówiąc zdanie „skończyłem swoją pracę tutaj, wracam do domu” z miejsca staje się klasykiem, jeśli chodzi o cytaty piłkarskie).

Przyglądając się konferencji prasowej z udziałem Bielsy można było odnieść wrażenie, że coś nie pasuje do tego obrazka – nagła rezygnacja, krzyki i wielkie rozczarowanie wynikiem. Nie, wręcz przeciwnie, Bielsa sprawiał wrażenie człowieka niezwykle spokojnego, opanowanego, a każde zdanie wypowiadane było w sposób rozbudowany i przemyślany, tak jakby miał to w głowie poukładane już od dłuższego czasu, a całe to zamieszanie nie było wynikiem nagłej, niespodziewanej decyzji. I wtedy Argentyńczyk przyznał, że decyzję o odejściu podjął we wtorek i że nie ma ona nic wspólnego z pracą w innym miejscu (pojawiły się plotki o objęciu posady selekcjonera kadry Meksyku).

Zaraz, chwila – sezon jeszcze nie ruszył, mamy wtorek, a więc trzy dni do inauguracji, a ty decydujesz o odejściu z klubu i nikomu o tym nie mówiąc,  z wyrachowaniem czekasz na rozstrzygnięcie sobotniego meczu? Co to ma być, personalna vendetta z powodu osobistych utarczek z zeszłego sezonu? Zemsta za wyprzedanie połowy składu?

Jednak z każdym kolejnym zdaniem Bielsy wypowiadanym na konferencji prasowej zacząłem zmieniać swój tok rozumowania. A zrozumiałem go całkowicie po upublicznieniu listu, który Bielsa napisał do prezesa Labruna i w którym wyjaśnia powody swojej rezygnacji (tłumaczenie swobodne):

Panie Labrune,

 

chciałbym ogłosić dzisiaj, że nie będę kontynuował pracy jako szkoleniowiec Olympique Marsylia. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić powody mojego odejścia. Upubliczniam ten list, ponieważ uważam, że to niezbędne do wyjaśnienia pozycji, w jakiej się znajduję. Jeśli zechce Pan zorganizować specjalną konferencję prasową, będę Panu towarzyszyć.

Po serii spotkań, które odbywały się w maju, czerwcu oraz lipcu, doszliśmy do obopólnego porozumienia w kwestii przedłużenia kontraktu, który wygasał wraz z pierwszym lipca obecnego roku, na sezony 2015-16 oraz 2016-17. (…) Od połowy lipca, mimo że nic nie było oficjalne, ja i moi współpracownicy pracowaliśmy z myślą, że wszystko jest załatwione i nie potrzeba nic więcej od wydrukowania kontraktu i mojego podpisu.

W miniony wtorek zostałem wezwany przez dyrektora generalnego klubu, Philippe Pereza, na spotkanie w którym uczestniczyli także prawnik Igor Levin reprezentujący panią Margaritę Luis-Deyfus. Poinformowali mnie, że chcą zmienić kilka punktów w porozumieniu, który wcześniej zawarliśmy. Obaj powiedzieli, że mają do tego uprawnienia. Wziąłem więc pod uwagę wszystkie zmiany, które chcieli umieścić w kontrakcie. Po prostu słuchałem. I po tym spotkaniu podjąłem decyzję, którą teraz staram się Panu przekazać.

To, co się stało, jest po prawdzie częścią Pańskiego obszaru władzy. Nie wiem, czy Pan na to zezwolił, czy zignorował to. Jak Pan wie, w ostatnim okresie odrzuciłem wiele ciekawych ofert pracy ponieważ chciałem zostać w Marsylii. Nie żałuję, że zrobiłem to, co zrobiłem, ponieważ robiłem tu wszystko z wielkim entuzjazmem. Byłem bardzo przywiązany do tego projektu. Zgodziłem się zaakceptować wiele różnych zmian w projekcie sportowym, jednak po trzech miesiącach dyskusji, a na dwa dni przed startem oficjalnych rozgrywek, nie mogę zaakceptować sytuacji niestabilności spowodowanej próbą zmian warunków kontraktu, które wcześniej wspólnie ustaliliśmy.

Moja decyzją jest więc brak dalszej współpracy z Panem. To ostateczna decyzja. Wspólna praca wymaga minimum zaufania, którego u nas już nie ma.

Dziękuję, że myślał Pan o mnie przy wyborze szkoleniowca Olympique Marsylia. Pracowałem tutaj ze świetnymi zawodnikami, a radość sprawiała mi niesamowita atmosfera na Velodrome.

Salutuję Panu,

Marcelo Bielsa

Wow.

Od razu po przeczytaniu tego listu przyszło mi do głowy, że w Marsylii nie ma szans na spokój i porządek. Dla Marsylii spokojny sezon jest czymś nienormalny, a normalnością jest niespokojny sezon. Tak to tutaj działa.

Paryż ma pieniądze, pasy mistrzowskie, wybitnych zawodników i świetny widok na przyszłość. Monaco posiada ciekawy projekt, który od dwóch lat stara się wykonywać, ściągając najbardziej utalentowanych zawodników z Europy w wieku nastoletnim. W Lyonie młodzież z własnej szkółki piłkarskiej rozwija się w sposób podręcznikowy, a stadion, który będzie ich własnością i zostanie wykończony jeszcze w tym roku, ma zacząć przynosić wielkie zyski dla tego klubu i być lekarstwem na dogonienie największych. A Marsylia? Ma burdel. Ma bałagan. Ma zamieszanie. Ma to, co od wielu lat jest synonimem tego klubu.

Bielsa był jedynym kolorem Marsylii na samym początku tej współpracy. Był kimś większym od jakiegokolwiek zawodnika w klubie, magnesem dla prasy i powodem, dla którego wierzono w sukces OM. Nie z powodu potencjału graczy, ale potencjału wizji ich trenera. 

Dziś Olympique Marsylia jest francuskim Widzewem Łódź. Nikt nic nie wie, ale za to wszyscy wiedzą, że jest paskudnie. I Marsylia ma dziś kłopot – kto powinien zastąpić trenera Bielsę. Albo inaczej – jak szalonym trzeba być, by zastąpić szaleńca? 

Na to pytanie znamy już odpowiedź, odpowiedź zresztą z samej góry, od prezesa Labrune: „Biorąc pod uwagę decyzję, która stawia klub w kłopotliwej sytuacji i fakt porażki w pierwszym meczu, tymczasowym trenerem Olympique Marsylia będzie Franck Passi. Powiedziałem też zawodnikom, że nie wątpię w ich umiejętności oraz charakter, a to oznacza, że osiągniemy nasze cele, pomimo odejścia Bielsy”.

Taak..

A wiecie, że źródłem tego wszystkiego, początkiem całej tej awantury i otwartej niechęci jednego pana do drugiego, jest transfer pewnego Brazylijczyka? Doria, bo o nim mowa, został ściągnięty w zeszłym sezonie za duże pieniądze na prośbę prezesa Labrune, lecz bez wiedzy i zgody trenera Bielsy. Efekt? Zero występów, zsyłka do rezerw, a następnie wypożyczenie powrotne do rodzimego kraju. Bielsa postawił na swoim i pokazał, że zatrudnienie jego osoby wiąże się z całkowitym oddaniem mu władzy nad klubem.  

Albo grasz na warunkach Bielsy albo Bielsa nie gra z tobą. Proste.