Dwie sceny z życia
2 października 1996 roku. Zespół FC Nantes w ramach 10 kolejki francuskiej ekstraklasy rozgrywa wyjazdowy mecz przeciwko Bastii. Tego dnia na stadionie Furiani nie strzelono żadnego gola, ale jedno spektakularne wydarzenie przykuło uwagę obserwatorów. W bramce gości debiutuje tego dnia siedemnastoletni Mickaël Landreau, który ratuje dla swojej drużyny remis, broniąc rzut karny egzekwowany przez gwiazdora Bastii Ľubomíra Moravčíka. Trzydziestojednoletni Słowak, uczestnik Mundialu 1990 i znakomity specjalista od stałych fragmentów gry niespodziewanie przegrywa tego dnia pojedynek z gołowąsem. „Wystarczy już, wykończycie go” – rzucił do oblegających młodego człowieka dziennikarzy drugi trener Kanarków Georges Eo.
11 maja 2014 roku. W ostatniej kolejce sezonu 2013/2014 Bastia podejmuje Nantes. Mecz znów kończy się bezbramkowym remisem, a bramki gospodarzy strzeże Mickaël Landreau, który za kilka dni skończy trzydzieści pięć lat. Golkiper Bastii rozgrywa tego dnia swój ostatni mecz w rozgrywkach Ligue 1, fetują go kibice obydwu klubów. Areną tego wydarzenia jest ten sam stadion, na którym osiemnaście lat temu debiutował, a przeciwnikiem klub, w którym zaczęła się jego wielka przygoda. Karierę kończy natomiast w barwach zespołu, przeciwko któremu zagrał swój pierwszy mecz w ekstraklasie. La boucle est bouclée, kółko się zamknęło.
Ubiegły sezon Ligue 1 był pierwszym od blisko dwudziestu lat bez udziału Mickaëla Landreau, który od kilkunastu miesięcy dzierży rekord największej liczby występów w spotkaniach francuskiej ekstraklasy. Pomiędzy dwoma przywołanymi na wstępie meczami na Korsyce odbyło się bowiem jeszcze 616 innych ligowych konfrontacji, w których uczestniczył Landreau. Jego spektakularne osiągnięcie było nad Sekwaną wielkim wydarzeniem. Kiedy 1 grudnia 2013 roku bramkarz rozgrywał 602 mecz w Ligue 1, wyrównując dotychczasowy rekord należący do Jean-Luca Ettoriego, to właśnie były bramkarz Monaco przeprowadził z Mickaëlem przedmeczową rozgrzewkę. Szczególną oprawę miał także występ numer 603, który przypadł trzy dni później na gorące korsykańskie derby Ajaccio-Bastia. Landreau pełnił wówczas funkcję kapitana drużyny (pod nieobecność zawieszonego Yannicka Cahuzaca), bronił także w okolicznościowej koszulce, ozdobionej liczbą „603” oraz barwami czterech klubów, w których występował (Nantes, PSG, Lille, Bastia). I tylko szkoda, że ten historyczny moment obserwowały… puste trybuny w Fos-sur-Mer, gdzie Komisja Dyscyplinarna ligi nakazała rozegrać derbowe spotkanie. W konsekwencji wcześniejszych o kilka miesięcy zamieszek na Korsyce rekordowy występ Landreau odbył się w tak nietypowych okolicznościach.
Wejście smoka
On ma bardzo silną osobowość. Już jako junior dyrygował podczas meczów swoimi obrońcami. Był bardzo pewny siebie, pełen wiary we własne możliwości (Gilles Albert, były dyrektor centrum szkolenia Nantes)
Przypominam sobie jego pierwszy mecz ligowy, gdy miał siedemnaście lat. Nie sprawiał wrażenia debiutanta, zachowywał się tak, jakby grał z kolegami z drużyny młodzieżowej. Nie obawiał się niczego (Nicolas Savinaud, były zawodnik Nantes)
Mickaël zdecydował się zakończyć bogatą karierę, mając trzydzieści pięć lat. Nie jest to wiek szczególnie zaawansowany dla bramkarza, tym bardziej, jeśli omijają go poważniejsze kontuzje. Edwin van der Sar, Brad Friedel czy Mark Schwarzer udowadniali, że można bronić na najwyższym poziomie już po czterdziestych urodzinach. Ale Landreau jeszcze jako nastolatek wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce swego klubu, zaś w wieku dziewiętnastu lat został kapitanem drużyny. A nie był to zespół byle jaki, bowiem FC Nantes kilka miesięcy przed jego debiutem dotarło do półfinału Ligi Mistrzów. Kanarki, prowadzone wprawną ręką Jean-Claude’a Suaudeau, grały niezwykle efektowny, techniczny futbol, zwany jeu à la nantaise. O sile zespołu stanowili przede wszystkim adepci futbolowej akademii, tacy jak Patrice Loko, Reynald Pedros czy Nicolas Ouedec. Największą karierę z tego grona zrobił Christian Karembeu, (który, podobnie jak Loko, odszedł z Nantes przed pamiętnym sezonem 1995/96) – mistrz świata i Europy oraz zdobywca Pucharu Mistrzów z Realem Madryt. Landreau należał już do kolejnego pokolenia wychowanków, które nie okazało się wiele gorsze od poprzedników. Jako kapitan zespołu zdobył mistrzostwo Francji oraz dwa krajowe puchary i superpuchary. Jedynym ważnym trofeum, którego Kanarki w tym okresie nie zdołały wygrać był Puchar Ligi. W finale tych rozgrywek w roku 2004, zakończonym serią rzutów karnych, Landreau nie zdołał skutecznie wykonać jedenastki. Jego uderzenie w stylu Panenki obronił vis-à-vis z Sochaux Teddy Richert i cenne trofeum pojechało na wschód.
Jednak ten finałowy mecz był łabędzim śpiewem znakomitej ekipy z przełomu tysiącleci. Czołowi zawodnicy regularnie opuszczali Nantes, tak jak Eric Carrière, który w 2001 roku zdobył ze swym klubem tytuł mistrzowski, a po roku sukces ten powtórzył – ale już jako gracz Olympique Lyon. Landreau odszedł po zakończeniu sezonu 2005/2006, mając na koncie 426 spotkań ligowych i wypełniony kontrakt wiążący go z macierzystym zespołem. „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedyś powrócę do Nantes. Moja więź z tym klubem nigdy nie zostanie zerwana” – zapewniał żegnających go kibiców. Ale rok później drużyna Kanarków po 44 sezonach nieprzerwanych występów spadła z Ligue 1 i przez kilka kolejnych sezonów będzie balansować między ekstraklasą a jej zapleczem. Tymczasem były kapitan Nantes w poszukiwaniu nowych wyzwań powędrował do Paryża, gdzie miejscowy klub systematycznie pracował na miano najbardziej nieudacznego klubu Europy. Już na pierwszej konferencji prasowej w sali wypełnionej po brzegi dziennikarzami Landreau, podekscytowany pierwszą w karierze zmianą klubu, zrozumiał jak wielka presja towarzyszyć mu będzie w nowym zespole. Potężni sponsorzy (w 2006 roku PSG przejmował amerykański fundusz Colony Capital), duże inwestycje, renomowani zawodnicy z Pauletą na czele – i niespełnione nadzieje coraz bardziej rozgoryczonych fanów. Dumni paryżanie nie liczyli się w walce o najwyższe miejsca w lidze, którą niepodzielnie rządził Lyon. W zespole siedmiokrotnego mistrza Francji coraz większą rolę odgrywał dawny kolega Mickaëla – Jérémy Toulalan, ostatni z wielkich wychowanków FC Nantes. Tymczasem Landreau przez trzy lata pobytu w Paryżu przeżywał niemal wyłącznie rozczarowania, osłodzone jedynie wygraną w Coupe de la Ligue w 2008 roku. W barwach Paris Saint-Germain zdobył więc jedyne krajowe trofeum, którego dotąd mu brakowało. Drużyna nie grała jednak na miarę oczekiwań wymagających stołecznych kibiców i jej bramkarz skorzystał z oferty Lille, poszukującego następcy doświadczonego Gregory’ego Malickiego. „Chciałem znaleźć spokojne, stabilne i ambitne otoczenie” – uzasadniał swoją decyzję wychowanek Nantes, dając do zrozumienia, czego najbardziej brakowało mu w Paryżu. Gdy trzydziestoletni Landreau podpisywał z Les Dogues trzyletni kontrakt zapewne nie przypuszczał, że właśnie w klubie z północy Francji zdobędzie mistrzostwo, za którym bezskutecznie gonił w Paryżu.
Trzy kolory: Czerwony
Zawsze robił swoje i nie odnosiło się wrażenia, że to jego ostatni sezon w klubie. Nigdy nie czułem, że ma już dość Paryża. Widziałem człowieka, który był szczęśliwy, przychodząc co rano do pracy (Stéphane Véron, były rezerwowy bramkarz PSG)
Gdybym musiał go krótko scharakteryzować, użyłbym słów: uczciwość i profesjonalizm (Florent Balmont, piłkarz Lille)
Prezydent Michel Seydoux i trener Rudi Garcia zmontowali wówczas w Lille znakomitą ekipę. Bramki seryjnie zdobywał Senegalczyk Moussa Sow, na skrzydłach szaleli Gervinho i młodziutki Eden Hazard. Środkiem pola dowodził Yohan Cabaye, korzystający ze wsparcia kapitana Rio Mavuby i Florenta Balmonta. Solidność w defensywie gwarantowali Adil Rami oraz Aurélien Chedjou, którym sekundował Franck Béria. Prawą flanką defensywy władał niepodzielnie Mathieu Debuchy, znakomite zmiany dawali natomiast „luksusowi dżokerzy” – Brazylijczyk Túlio de Melo i Ludovic Obraniak. Ten świetny zespół nie mógł jednak pochwalić się wielkim doświadczeniem w walce o najwyższe trofea i sezon 2009/10 zakończył dopiero na czwartym miejscu w Ligue 1. W kolejnych rozgrywkach na Lille nie było już mocnych – mistrzostwo i Puchar Francji oznaczały, że po kilkudziesięciu latach Mastify znów były najlepsze nad Sekwaną. Głód sukcesu był w mieście ogromny, więc piłkarze Lille prezentujący na balkonie merostwa krajowy puchar mieli pod swymi stopami istne Morze Czerwone, stworzone przez tłum ubranych w klubowe koszulki kibiców. Rutyna Landreau i jego otrzaskanie w meczach o najwyższą stawkę musiały okazać się niezwykle przydatne w trakcie rywalizacji z broniącą tytułu Marsylią Didiera Deschampsa oraz byłym klubem Mickaëla – PSG, pokonanym przez Lille w finale Pucharu Francji. Na Parc des Princes przyszło także bramkarzowi świętować drugi w karierze tytuł mistrza Francji – remis 2:2 z paryżanami w przedostatniej kolejce oznaczał, że piłkarze Marsylii (którzy także swój mecz zremisowali) nie mają już szans dogonić rywali z północy. Po drodze – w meczu przeciwko Tuluzie – Landreau rozegrał pięćsetny mecz w Ligue 1. Jego pozycja w klubie była niezwykle silna także w kolejnym sezonie (w ciągu dwóch lat wystąpił w ponad stu meczach we wszystkich rozgrywkach), a sprowadzony z ligi izraelskiej Vincent Enyeama spędzał czas na ławce rezerwowych i nie miał okazji do zademonstrowania swoich nieprzeciętnych umiejętności. Sielanka skończyła się jednak niemalże z dnia na dzień, w grudniu 2012 roku. Wówczas francuskie media obiegła nieoczekiwana wiadomość – Landreau rozwiązał ze skutkiem natychmiastowym swoją umowę, która miała obowiązywać jeszcze przez półtora roku. Inicjatywa miała wyjść od zawodnika, klub nadspodziewanie chętnie przystał jednak na tę propozycję. Oficjalnym powodem miały być trudności finansowe Lille, którego budżet nadmiernie obciążał wysoki kontrakt doświadczonego golkipera. Dziennikarze wiedzieli jednak swoje, a „L’Équipe” zapewniała o pogarszających się od kilku miesięcy relacjach Mickaëla z trenerem Garcią oraz otwartym konflikcie z dyrektorem klubu Frédérikiem Paquetem. „Chcę poczuć się wolny sportowo i psychicznie. Półtora roku to zbyt wiele, kiedy przeżywasz tak trudne chwile” – powiedział bramkarz, zaś Paquet oświadczył: „Kiedy Landreau powiedział nam, że chce odejść, zgodziliśmy się, ponieważ sądzimy, że to właściwa decyzja”. Znamienne, że zawodnik i jego przełożony nie wystąpili wspólnie, lecz zwołali dwie osobne konferencje prasowe.
Nowym klubem Landreau została Bastia, kontrakt na Korsyce bramkarz podpisał tuż przed Bożym Narodzeniem 2012 roku. „Jeśli zdecyduje się do nas dołączyć, nie będzie kierował się pieniędzmi” – przekonywał prezydent klubu Pierre-Marie Geronimi. „Miałem oczywiście propozycje korzystniejsze pod względem finansowym, ale pieniądze nigdy nie były dla mnie decydujące” – wtórował Landreau, który pragnął kontynuować swą karierę w Francji. Beniaminek dysponował jednym z najniższych budżetów w lidze, mógł jednak zaoferować Mickaëlowi doskonały korsykański klimat oraz pewne miejsce w składzie. Zespół tracił wówczas bardzo dużo goli, a brazylijski bramkarz Macedo Novaes, który wywalczył z drużyną dwa awanse, nie prezentował raczej poziomu, uprawniającego do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej. Trener Frédéric Hantz wiązał z pozyskaniem Landreau nadzieje na poprawę gry defensywnej i utrzymanie w lidze, bramkarzowi zaś przyświecały dwa cele – pogoń za rekordową liczbą występów w Ligue 1 (gdy odchodził z Lille miał ich na koncie 568) oraz wyjazd na mistrzostwa świata do Brazylii w 2014 roku. Oba te cele udało mu się osiągnąć, na mundial został powołany siedem lat po ostatnim występie w reprezentacji (i kilka tygodni po oficjalnym zawieszeniu rękawic na kołku). Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że fantastycznej karierze klubowej Landreau (dwa mistrzostwa, trzy Puchary Francji, dwa Superpuchary, jeden Puchar Ligi) zabrakło dopełnienia w drużynie narodowej. Dwukrotnie zdobywał Puchar Konfederacji, na jego szyi zawisł również srebrny medal za wicemistrzostwo świata, zawsze jednak był w cieniu Fabiena Bartheza, a potem również Gregory’ego Coupeta. Łącznie rozegrał jedynie jedenaście meczów w ekipie Les Bleus, ostatni w listopadzie 2007 przeciwko Maroku. Paradoksalnie najwyżej cenił go chyba Didier Deschamps, mimo, że za selekcjonerskiej kadencji kapitana mistrzów świata Mickaël nie wystąpił w kadrze ani razu. Deschamps regularnie powoływał jednak pomijanego od kilku lat Landreau, rezerwując dla niego miejsce trzeciego bramkarza – dobrego ducha drużyny, wspomagającego młodszych kolegów, który w razie konieczności nie zawiedzie także na boisku. W tej roli doświadczony golkiper pojechał na brazylijski mundial. „To były moje ostatnie mecze, ostatnie treningi, ostatnie dni w roli zawodowego piłkarza” – wspomina Landreau – „Reprezentacja, Brazylia, Mundial. Marzenie każdego dzieciaka”.
Francja to za mało?
Wiem, że jest różnica między mną a najlepszymi na świecie. Dodatkowe dziesięć centymetrów wzrostu być może pozwoliłoby mi osiągnąć więcej. Jednak niczego nie żałuję i myślę, że moja kariera potoczyła się najlepiej, jak to było możliwe.
Mickaël Landreau jest postacią niezwykle cenioną i szanowaną nad Sekwaną, człowiekiem-instytucją, a także – już po zawieszeniu butów na kołku – znanym ekspertem telewizyjnym. Jego boiskowa regularność i stabilność formy oraz w pełni profesjonalne podejście do zawodu imponowały kolejnym trenerom. Swym partnerom z drużyny Micka narażał się zaś tylko w jeden sposób – regularnie ogrywając ich przy karcianym stoliku („To, co mnie najbardziej u niego denerwowało, to szczęście, jakie miał w kartach. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem” – mówi Frédéric Da Rocha, kolega Mickaëla z Nantes). O popularności bramkarza wśród kibiców świadczy natomiast wierny fanklub, liczne blogi oraz bardzo profesjonalna strona internetowa. Znacznie skromniej przedstawia się natomiast renoma Landreau na arenie międzynarodowej. Nigdy nie wyjechał za granicę (choć interesować się miały nim największe europejskie zespoły (od Manchesteru United i Chelsea przez Juventus i Romę po Barcelonę oraz Real), nie osiągnął spektakularnych sukcesów na arenie międzynarodowej ze swoimi francuskimi klubami, nie zaistniał na dobre w reprezentacji. Mówiło się, że mógłby zrobić jeszcze większą karierę, gdyby w młodości urósł o jeszcze kilka centymetrów – 184 to nie jest wynik imponujący dla bramkarza. Ale przecież ewentualne niedostatki wzrostu nadrabiał fantastycznym refleksem, dzięki któremu obronił w karierze 39 rzutów karnych (pierwszy w ligowym debiucie, ostatni we wrześniu 2013 roku przeciwko Guingamp). Jego wyższość uznawali Ľubomír Moravčík, Franck Sauzée, Jérôme Leroy, Ronaldinho, Juninho Pernambucano, Djibril Cissé czy Samir Nasri, którzy przegrywali z Landreau bezpośrednie pojedynki z odległości jedenastu metrów. Jeśli nawet jednak Mickaël pozostał głównie lokalną sławą, i tak stał się symbolem jednej z najlepszych lig Starego Kontynentu. A to przecież bardzo wiele.
wykorzystano fragmenty wypowiedzi Mickaëla Landreau zamieszczone na jego oficjalnej stronie (http://www.mickael-landreau.fr) oraz materiały prasowe i internetowe
Tekst nasłał nasz czytelnik: Paweł Maurycy Sobczak