Yoann Gourcuff – bezrobotny artysta

yoann gourcuffOstrzegam – ten tekst będzie bardzo subiektywny. Nie może być inaczej, gdy zasiadam, by ubrać w słowa historię piłkarza, którego moje oczy widzą jako największego z francuskich elegantów na przestrzeni ostatnich 10 lat. Czy Gourcuff jest/był geniuszem? Dla mnie odpowiedź jest oczywista, podczas gdy większość prawdopodobnie zaneguje.

Nie można jednak odmówić mu jednego – był artystą. Cholernie dobry artystą. Widział szansę tam, gdzie wzrok innych zasłaniał przeciwnik. Tworzył magię w momentach, gdy większość krzyczała: uważaj! Sposób przyjmowania piłki i biegu z nią? Gracja, elegancja – przyznałby Berbatov klaszcząc z uśmiechem.

Facet, który w 2009 był na ustach wszystkich, dziś jest wypluwany półsłówkami. Gourcuff? Gdzie on teraz jest? Dziś jest bezrobotny. Dziś jest zapominany.

Dziś, z powodu braku przedłużeniu pięcioletniego kontraktu z Olympique Lyon możemy napisać, że jego obecność w tym klubie to jeden, wielki zawód. Miał odmienić oblicze klubu, nawiązać do jego największych sukcesów z początku drugiego tysiąclecia, a tak naprawdę zdziałał niewiele. Uszczuplił tylko budżet swoimi wielomilionowymi zarobkami. I gdy większość powie, że powodem tego stanu była zbyt duża ilość przerw w grze, tak ja nie mogę obejść się wrażenia, że jego nieobecność ma związek z czymś innym. Knysna wisi w powietrzu.

Jego największą wadę, jako piłkarza, idealnie opisuje końcówka poprzedniego sezonu, a będąc dokładnym trzy kolejno następujące po sobie kolejki, tj. 28, 29 oraz 30. 8 marca 2015 roku na stadionie w Montpellier Yoann Gourcuff, wychodząc od pierwszej minuty i notując dwie asysty, zostaje bohaterem spotkania. Ale, jest zgrzyt. Jest zgrzyt, bo zawodnik odczuwa ból mięśni. Ból dziwny, gdyż bez „pomocy” przeciwnika i tak silny, że trener postanawia dać mu odpocząć w następnym spotkaniu. Żadna nowość, takich przypadków, sytuacji były dziesiątki. Na szczęście, dwa tygodnie później, w 30 kolejce, powraca. Ale.. nie na długo. Na 49 minut. Powód? Ten sam – nikt nie wie. Zawodnik.. po prostu poczuł ból. Tym razem jednak sam Gourcuff miał już dość wszystkiego – zszedł, nie czekając na zmianę. Zszedł, nie patrząc na trenera, kolegów, czy kibiców. Zszedł prosto do szatni, zgarbiony, z głową opuszczoną. Zrezygnowany. I więcej go już w tym sezonie nie zobaczyliśmy.

To powszechny obrazek znany nam, kibicom – Yoann błyszczący w sobotę, a w niedzielę kulejący. Kontuzje, ich niezliczona ilość, w końcu zabiły w nim zarówno determinację. A z pewnością zabiły mu karierę na szczycie szczytów.

Yoann Gourcuff myślał tylko o grze w piłkę nożną. Nie był gwiazdą i nigdy nawet nie udawał, że nią jest. Skromny, cichy, co stało się jego przekleństwem – ale o tym za chwilę. Presja, jaka na nim wisiała przez wiele lat, presja bycia ex-next-Zidanem, nowym liderem, nowym kimś! była dla niego zbyt wielka. Gdy błyszczał, oczekiwania wzrastały, presja także. Zamknięte koło. Nie zdołał jej udźwignąć i to z każdy miesiącem gryzło go od środka.

Zarówno kibice reprezentacji Francji jak i sympatycy Olympique Lyonu mają prawo sądzić, że dostali i widzieli za mało w stosunku do usług, który mógł i miał oferować. Uczucie zawodu jest tutaj pierwszym, który pojawia się przy jego nazwisku. Drugim to zdziwienie. Dokładnie w tej kolejności – zawód, a potem zdziwienie. Jakim cudem mu się nie udało? Jakim cudem nie wystrzelił z formą i nie stał się gwiazdą światowego formatu? Co było powodem?

Tajemnicą poliszynela jest, że Gourcuff był samotnikiem. Że był nielubiany wśród kolegów, których miał nota bene tak niewiele. Że był chłodny i zamknięty w sobie, a wszyscy wiedzieli, że z nim należy obchodzić się jak z jajkiem – ostrożnie, żeby nie pękło. Trenerzy czuwali, by do prasy wyciekało jak najmniej. By opinie publiczne były pozytywny. Ważyli słowa i do pewnego momentu to wszystko zdawało egzamin. Przykład: sezon 2008/9 to czas, gdy nie było mocniejszych od duetu Gourcuff – Chamakh, którzy mieli udział przy 39 bramkach swojej drużyny. Dziś te liczby, przy osiągnięciach Messiego czy Ronaldo bledną, jednak wtedy robiły wrażenie w Ligue 1.

Były jednak momenty, gdy tej osłony zabrakło. Gdy skromność i powściągliwość była niechciana, a oczekiwano śmiałości, przebojowości oraz heroizmu. A Gourcuff był totalnym przeciwieństwem heroizmu, jeśli mówimy o słowach, hasłach czy nastawieniu przed spotkaniem. Nie był materiałem na kapitana, który zachęca do walki i podtrzymuje na duchu. Nie był materiałem na lidera, który krzyknie czy przeciwstawi się reszcie. Był typem baranka. Baranka posłusznego stadzie. Jego umiejętności piłkarskie były zaprzeczeniem charakteru – to tak jakby barankowi dać serce lwa. On chciał grać w piłkę, nie krzyczeć. 

Doszło do momentu, że koledzy przestali do niego podawać. Nie chcieli z nim grać. Nie chcieli nawet z nim trenować, czego potwierdzenie odnajdziemy w autobiografii Raymonda Domenecha i sprzeciwie kadry Les Blues, by latem 2010 roku, w czasie Mistrzostw Świata w RPA, wystawić Gourcuffa w pierwszym składzie na mecz z Meksykiem.

To on był jednym z powodów złej atmosfery i kłótni w szatni kadry Francji, gdzie żadna z wiodących postaci ówczesnej drużyny nie miała z nim dobrych (łagodnie ujmując) relacji – Thierry Henry, Nicolas Anelka czy Franck Ribery. Ten ostatni omal nie pobił się z Gourcuffem na pokładzie samolotu, a jedynym, co ich zatrzymało, była interwencja Toulalana.

Ostatnio przeczytałem niezwykle ciekawy i trafny francuski artykuł o Yoannie Gourcuffie łączący tego zawodnika z uczuciem melancholii. Pozwolę sobie zacytować kawałek:

„Od XIX wieku słowo to stało się synonimem depresji, wywołując bardziej ogólną postać smutku zabarwionego nostalgią oraz elementami niepokoju. Melancholia stała się ciągiem symboli i znaczeń które, w połączeniu z przypadkiem Gourcuffa, rzuca nowe światło na jego historię. [..] Jak rozpoznać uczucie melancholii? Głowa jest opuszczona i podtrzymywana przez rękę, przygnieciona ciężarem smutku i bezsilności. [..] Rezultatem są problemy z poruszaniem się, podejmowaniem akcji, jak gdyby działały siły wyższe od grawitacji. Wielokrotnie w Lyonie miało się wrażenie, jakby Gourcuff ciągnął swe ciało za sobą. Jakość jego występów przyczyniały się do częstych analiz: jest ociężały, a jego ruchy to potwierdzają. W Bordeaux, odwrotnie, lekki i żywy. W Lyonie nieporęczny i powolny. Symbolika upadłego anioła.”

Jest pierwszym zawodnikiem, który przychodzi mi na myśl na pytanie o zmarnowanej karierze. Jest pierwszym zawodnikiem, który przychodzi mi na myśl, gdy spytacie o zawodnika z największym potencjałem. Jest pierwszym, o którym pomyślę, gdy myślę o technice, wizji i możliwościach. A miał być pierwszym, jeśli chodzi o rankingi i plebiscyty. 

Yoann Gourcuff miał wszystko, by odnieść sukces. Miał talent, umiejętności, sukcesy na wczesnym etapie kariery i pokorę, by się nimi nie zachłysnąć. Miał być nowym Zidanem. Nie wyszło.

W roku 2010 rozpoczął się pogrzeb Yoanna Gourcuffa. Wiecznie unoszący się w powietrzu duch afery w Knyśnie, głośny transfer do wielkiego klubu oraz wieczne zainteresowanie (zainteresowanie? wścibstwo) mediów. W żadnym z następnych pięciu sezonów nie zdobył więcej niż pięć bramek lub nie zaliczył ponad pięciu asyst. Powoli, pomału, małymi garściami, sypano piasek na jego trumnę, powodując coraz to większą górkę. Mnie znajdziecie na tyłach grupki, wciąż wierzącego w jego ducha.

Wierząc, że się obudzi.

Komentarze

komentarz

Comments

Dodaj komentarz