Dla wielu z was/nas okres letni to czas podróży lub odpoczynku; czas wyboru – czy nadrobić stos książek, dziesiątek nieobejrzanych filmów, czy powspinać się po górach. Dla wielu z nas lato to czas możliwości, a nie obowiązków.
Dla zawodowych piłkarzy okres letni to krótkie wakacje, a następnie czas przygotowań do sezonu, czyli bardzo ciężkich treningów, walki o miejsce w składzie, czas wykazania się determinacją, umiejętnościami. Czas pracy.
Natomiast dla szkoleniowców profesjonalnych klubów piłkarskich okres letni to czas analiz, czas prób, czas na powielanie wcześniej wykorzystanych pomysłów, lub wprowadzanie tych nowych; czas sprawdzianów, dyskusji z asystentami, czas na wypracowywanie stylu w sparingach przedsezonowych. Dla trenerów okres letni jest czasem na szukanie złotego środka.
Wraz z dniem rozpoczęcia sezonu wszyscy – kibice, dziennikarze, prezesi – oczekują, że zarówno piłkarze jak i trenerzy, solidnie przepracowali okres letni i w pełnej gotowości stają do boju w rozgrywkach ligowych. To znaczy, tak to powinno wyglądać. A przynajmniej taki jest plan.
Pomysł na przyszłość, a może nazwijmy to: wizja przyszłości, to jedna z najważniejszych cech, jakie powinien mieć klub piłkarski, a przede wszystkich zarządzają piłkarzami trener. To on powinien w swojej głowie widzieć własnych zawodników triumfujących na koniec sezonu i drogę, jaką należy przejść, by ten sukces odnieść.
Ręce niektórych związane są ograniczeniami finansowymi, niektórzy dostają odgórny nakaz promowania młodzieży, a niektórzy – wybrani – mają swobodną rękę w budowaniu własnego imperium.
Philippe Montanier należy do tej ostatniej grupy. Gdy w lipcu 2013 roku wchodził w buty Frederica Antonettiego i w tych butach maszerował po korytarzach siedziby klubu Rennes, był alfą i omegą – facetem z uznanym nazwiskiem, łatką wykonania świetnej roboty w Hiszpanii oraz z prasą po swojej stronie. Miał prezesa, który mu ufał, piłkarzy, którzy go cenili oraz dziennikarzy, którzy łechtali jego ego zapowiadając sukces. Miał też pieniądze, z których nie wstydził się korzystać.
Okno transferowe 2013/14, a więc czas pierwszych zakupów i sprzedaży:
Ntep, Makoun, Toivonen, Grosicki, M’Bengue, Oliveira, Romero, Kadir, Conceicao, Armand – razem 10 nowych nazwisk za łączną kwotę 15,05 milionów euro. Należy dodać, że to były ciężkie czasy dla francuskiego futbolu, a dowodem na to jest fakt, że tylko dwa kluby – oczywiście AS Monaco oraz Paris Saint-Germain – wydały na transfery więcej od Rennes.
Ale Montanier nie tylko kupował – także sprzedawał tych, dla których nie widział miejsca w zespole. I tak, trzynastu zawodników pożegnało się z klubem, dzięki czemu do kasy wpłynęło łącznie 16,6 mln euro. Bilans na plus. Efektem tej rewolucji – tak, rewolucji, bo ogólna liczba przeprowadzonych transferów to aż 23 nazwiska! – było 12 miejsce na koniec tabeli Ligue 1.
Dwunaste miejsce brzmiałoby, w zasadzie brzmi, ładnie, jest tylko jedno ale – od miejsca spadkowego dzieliło ich 6 punktów, natomiast strata do podium wynosiła.. 25 punktów.
Tłumaczenie: „zespół jest w fazie zmian, potrzeba na to czasu” – w pełni zrozumiałe. Wszyscy z aprobatą kiwali głową, czekając na lepsze.
Okno transferowego 2014/15, a więc czas drugiego podejścia:
Cavare, Habibou, Mexer, Hosiner, Fernandes, Diagne, Prcic, Lenjani, Henrique, Andre, Sorin, Bruls, Zajkov, Gertmonas, Dilo kontra Bakayoko, Pitroipa, Alessandrini, Foulquier, Boye, Feret, Kana-Biyik, Diarra, Sane, N’Diaye (wypożyczeń nawet nie zamierzam wymieniać, zbyt dużo czasu by to zajęło).
Razem 15 nowych twarzy oraz 10 niesmutnych pożegnań – 14 milionów wypłynęło, a 20 milionów zapełniło konto klubowe. Bilans wciąż na plus, naprawdę świetna sprawa.
Efekt – 9 miejsce, a więc trzy lokaty wyżej i zmniejszony dystans wobec największych/najlepszych. Idzie lepsze i nieważne, że wielu kibiców – wliczając w to samego siebie – często gubiło się w twarzach oraz formacjach. To nie ma jednak znaczenia, skoro w zespole jest lepiej.
Na pytanie: „dlaczego nie jesteście wyżej, skoro macie piąty największy budżet w lidze oraz zajmujecie szóste miejsce, jeśli chodzi o wartość zespołu?” trener twardo odpowiadał: „jesteśmy w fazie zmian, potrzeba na to czasu”. Wszyscy, naturalnie, kiwali z potwierdzeniem głową.
Myślicie, że lato 2015 roku było inne? Otóż, zaskoczę was.. było. Zaledwie pięć nowych twarzy (czy pięć to w sumie mało?) oraz sześciu sprzedanych wraz z pięcioma wypożyczeniami. Dzień dobry stabilność, miło ciebie poznać!
I teraz, co mógł pomyśleć sobie weekendowy kibic Rennes, który, przyzwyczajony do dziesiątek wzmocnień, nagle dostaje po twarzy komunikatem: więcej nie ściągamy, mamy to, co chcieliśmy? Że projekt jest ukończony? Że trener wreszcie ma materiał, na który czekał? Że to jest ten sezon, ten czas, gdy skopiemy tyłki reszcie? Trzy tak, naturalnie.
A więc zacieramy ręce i czekamy na fajerwerki!
I teraz powróćmy na chwilkę do początku tekstu: skoro lato to okres na wypróbowanie wszystkich możliwych ustawień, czas eksperymentów, prób, analiz i szukania odpowiedzi na pytania siedzące w głowie trenera, to Philippe Montanier po trzech przepracowanych okresach przygotowawczych i mając zawodników, o których się ubiegał, powinien znać już zarys formacji i wiedzieć, która pasuje najlepiej i w której jego piłkarze czują się najlepiej. Prawda?
Trzy lata pracy zgodnie ze swoją wizją, z sumą wydatków rzędu 32 milionów euro (co na drużynę z 12 oraz 9 miejsca w lidze francuskiej – nie angielskiej, gdzie pieniądz się nigdy nie kończy – to raczej nie jest mało), to chyba wystarczający powód, by wiedzieć, jak ta machina ma działać. Tak?
Pierwsze spotkanie tego sezonu Rennes rozgrywało na Korsyce, mierząc się z Bastią (powtórzę, Bastią!). Taktyka 5-4-1 (pięciu obrońców na, powtórzę, Bastię (!) to oznaka albo szaleństwa albo brak wiary w swoich defensorów) i porażka 1:2.
Drugie spotkanie tego sezonu Rennes rozgrywało już u siebie, na nowym Roazhon Park. Przeciwnik, wydawać by się mogło, bardziej wymagający – Montpellier. Formacja? 3-5-2, z dwoma napastnikami i trójką z tyłu. Zmiany, zmiany, zmiany.
I wreszcie, trzeci pojedynek tego sezonu, największy do tej pory sprawdzian dla drużyny Montaniera – na celowniku Olympique Lyon, które na domiar złego miało atut w postaci własnego stadionu. Czy doszło do zmian? Zgadliście, owszem – i to znacznych. Najlepiej przedstawi je grafika:
Zaraz, napisałeś, że doszło do zmian, a widzimy tutaj 5-4-1, użyte przecież w pierwszym meczu!
Przyjrzyjcie się – czy na pewno widzicie 5-4-1? Ponieważ ja widzę sześciu obrońców, trzech defensywnych pomocników oraz jednego ofensywnego pomocnika.
Czy jeśli napiszę, że Rennes wyszło tak naprawdę w ustawieniu 6-4-0, znacząco się pomylę? Posiadanie piłki 35%, zaledwie trzy celne strzały na bramkę i podwójne zasieki w obronie – oto obraz pojedynku z Lyonem, w którym Rennes najpierw myślało o obronie, potem o obronie, następnie o bronieniu wyniku, by gdzieś na końcu listy priorytetów znaleźć czas na zdobycie bramki.
A jednak – wpadły dwie. Drugie zwycięstwo w sezonie, sześć punktów, piąta lokata w tabeli.
Tym tekstem nie chcę nic insynuować – ani to, że Montanier jest słabym trenerem, ani to, że brakuje mu pomysłu na najlepsze ustawienie dla swojej drużyny. Tym tekstem chcę zapytać was, czy trener, który w trzech spotkaniach nowego sezonu wystawia trzy całkiem odmienne formacje, mając za sobą dwa pełne sezony w klubie, cechuje się niezwykłą elastycznością taktyczną względem najbliższego rywala, czy raczej jest to oznaka dalszego szukania złotego środka, optymalnego ustawienia pod zawodników, których zna w zasadzie nie od dziś.
Czy Montaniera należy więc chwalić zarówno za odwagę w działaniu, jak i umiejętność odszyfrowania słabych punktów przeciwników, czy raczej zacząć stawiać pytania: co jest Philippie?