Właściciele, prezesi i wszelacy pracownicy nowobogackich, szastających pieniędzmi klubów zwykli nazywać swoje drużyny „projektami” – i tak zwykło się mówić również o znajdującym się w rękach Dymitrija Rybołowlewa AS Monaco. Związek podobnych przedsięwzięć ze słownikową definicją projektu jako „zamierzonego planu działania” nad wyraz często okazuje się dosyć luźny, ale to, co dzieje się w księstwie, wydaje się wyjątkowo z nią rozjeżdżać.

Zostawmy już poprzedni rok, zatrudnienie Leonardo Jardima jako człowieka mającego zorganizować zespół oparty na wywodzących się z Liga Sagres gwiazdach i nagłą zmianę trajektorii wiążącą się z wytransferowaniem największych nazwisk – twarzy mocarstwowego planu rosyjskiego oligarchy. Tutaj trzeba zresztą pochwalić bossów Monaco, bo nowy, opracowany w obliczu finansowych strat właściciela i przymusowych cięć kosztów pomysł na Czerwono-Białych był w gruncie rzeczy trafiony. Zrezygnować z gwiazd i wypromować młode talenty – mało oryginalne, ale, jak pokazała rekordowa sprzedaż Anthony’ego Martiala, właściwe i skuteczne.

Mimo odejścia największych gwiazd, wpływ reprezentującego ich interesy Jorge’a Mendesa na kształt zespołu tylko wzrósł. To dzięki niemu na Stade Louis II trafili m.in. Bernardo Silva czy Fabinho – to z pewnością plusy współpracy z superagentem. Jego człowiekiem jest również obsadzony na ławce trenerskiej Jardim – tę kwestię trudno ocenić jednoznacznie, bo wraz z dobrymi wynikami w lidze i, zwłaszcza, Champions League Portugalczyk przyniósł boleśnie pragmatyczny styl gry, który drużynie z takimi aspiracjami niezupełnie przystoi. Dość powiedzieć, że w minionych rozgrywkach mimo finiszu na podium monakijczycy zdobyli mniej bramek (51) niż trzynaste Caen (54). Zresztą zostawiając już na boku wyniki, sytuacji w której nazwisko trenera wskazuje agent nijak nie można uznać za zdrową. Negatywnym efektem współpracy z Gestifute są jednak przede wszystkim przenosiny do Monaco zawodników pokroju Wallace’a i Matheusa Carvalho – pod pretekstem rozbudowy „projektu młodość” Mendes umieszcza w klubie piłkarzy, którzy niewiele mają wspólnego z poziomem do jakiego aspiruje Monaco.

Dotychczas takie ruchy były zjawiskiem marginalnym: ot, nieszkodliwe wypożyczenia dla poszerzenia kadry. Teraz nie można jednak nie odnieść wrażenia, że kryjąca się za transferowymi posunięciami ASM idea coraz bardziej się rozmywa – i spora w tym zasługa Mendesa. W pogoni młodymi-zdolnymi przepadł gdzieś rozsądek. Motywem przewodnim letniego okna Monaco był portugalsko-południowoamerykański zaciąg pełen niewiadomych – o wiele bardziej ryzykowny niż wszystko, na co dotychczas decydowali się za namową szefa Gestifute rosyjscy bossowie klubu. O ile poprzedniego lata nawet transfer rewelacyjnego Bernardo przeprowadzony został ostrożnie, po wcześniejszym wypożyczeniu, o tyle tym razem Les Rouge et Blanc bez wahania wydali ponad 30 milionów euro na Ivana Cavaleiro, Guido Carrillo i Gabriela Boschilii, z których pierwszy ma za sobą przeciętny sezon w Deportivo La Coruna, a pozostałych dwóch nigdy nie miało kontaktu z europejską piłką. Obok nich wypada wspomnieć o wypożyczeniach Heldera Costy i Mario Pašalicia. Na rzetelną ocenę tych ruchów przyjdzie jeszcze czas, ale dziś, na pierwszy rzut oka, trzeba się poważnie zastanawiać w czym powyżsi (a przede wszystkim grający regularnie Cavaleiro, Pašalić i Carrillo) są lepsi od również zakupionych tego lata i natychmiastowo wypożyczonych z klubu bądź odsuniętych daleko poza wyjściową jedenastkę nadziei francuskiej piłki.

Po co stawiać na 21-latka wypożyczonego z Chelsea, który – jeśli osiągnie odpowiedni poziom – i tak nie zostanie w księstwie na dłużej, skoro tego samego lata ściągnęło się z Lyonu utalentowanego Faresa Bahlouliego? Dlaczego przed wyłożeniem 15 milionów euro na chaotycznego i nieszczególnie produktywnego nie dać choćby kilku okazji zakupionemu z Saint-Etienne Allainowi Saint-Maximine? Trzeba przy tym oddać Monaco – Bahlouli, Saint-Maximine, Thomas Lemar i Corentin Jean to solidna inwestycja w przyszłość. Szkoda, że w parze z gotowością do wyłożenia odpowiednich sum na ich pozyskanie klub nie znalazł odwagi, by podarować więcej niż jednemu z nich (bo Lemar wychodzi na boisko regularnie i ze świetnym skutkiem) szansę gry. Również jeśli chodzi o selekcję nazwisk z francuskiego podwórka można by wskazać w posunięciach ASM błąd – skoro Rosjanie zdecydowali się przelać ośmiocyfrową kwotę na konto Lille, lepszym pomysłem niż zakup Adamy Traoré, który i tak nie zdoła z marszu zastąpić Geoffreya Kondogbii, byłby transfer Sofiane Boufala. 21-letni Marokańczyk mógłby dodać drużynie błyskotliwości, której lwią część wyssała z Monaco sprzedaż Yannicka Ferreiry-Carrasco.

Do listy grzechów Czerwono-Białych trzeba też dopisać brak odpowiednich następców dla Martiala i Aymena Abdennoura. O ile to pierwsze można jeszcze wybaczyć, bo złożonej last-minute gigantycznej oferty Manchesteru United szefowie klubu nie mogli się spodziewać, to o odejściu Abdennoura mówiło się przez całe lato i Monaco musiało się z nim liczyć. Trzynastu nowych zawodników, wydane 80 milionów euro i ani jednego nowego stopera w zespole. Nic nie obrazuje całokształtu letnich posunięć ASM lepiej. Gdyby spróbować opisać działania ludzi Rybołowlewa jednym słowem, byłby nim zapewne chaos.

Długi sezon wszystko zweryfikuje i być może z perspektywy czasu uwagi wobec ostatnich posunięć Monaco będą wyglądały śmiesznie, ale dziś wygląda na to, że kierownictwo monakijczyków powinno czym prędzej odsunąć od siebie portugalskiego doradcę i jeszcze raz przemyśleć kierunek, w którym klub powinien zmierzać – wychowywać zdolną młodzież, czy jednak atakować najwyższe lokaty i nawiązywać walkę z PSG? Teraz klub jest zawieszony gdzieś pośrodku. Ściąga zdolnych Francuzów, ale niechętnie daje im szansę. Wydaje miliony, lecz nie na sprawdzonych graczy. Wreszcie – deklaruje wielkie ambicje, by pod koniec okienka sprzedać jedną z gwiazd prosto do Paryża. Ich miejsce we francuskim futbolu jest dziś kompletną zagadką.