Crème de la Crème.
Kadra reprezentacji Francji prowadzona przez Didiera Deschampsa spycha na dzień dzisiejszy głęboko w zakamarki historii aferę podczas MŚ w RPA, pisząc swoją własną. Zdeptali i zatańczyli bezczelnie na opiniach i przewidywaniach ponuraków, którzy wieszczyli ponowny blamaż i porażki. Tak tak, grzechy przeszłości zostały wybaczone, tylko czy w konsekwencji obecnych wydarzeń nie zostanie wykreowany nowy – pycha.
Dwutorowa jest obecnie ścieżka dla chcących rozpisać się o niesamowitym zwycięstwie Francji nad Szwajcarią – albo skręcą w lewo, i będą rozpływać się nad stylem, klasą i estetycznymi doznaniami gry podopiecznych Didiera Deschampsa; lub też, kierując swe kroki w prawym kierunku, przytemperują wszechobecne zachwyty i przewidywania o medalach, tłumacząc to słabą dyspozycją rywali, dużą dozą szczęścia, a także przyjemną jednorazową odskocznią od marnej rzeczywistości.
Cóż, jak nonkonformistyczny wędrowiec rzucam się w gąszcz pośrodku i idąc na skróty, zahaczę o oba kierunki.
Każdy, kto ma olej w głowie i minimalną wiedzę o piłce zgodzi się na stwierdzenie, że Francuzi rozegrali wspaniałe spotkanie. Ci o większej wyobraźni burkną nawet, że najlepsze ze wszystkich rozegranych dotychczas na mundialu. Od skoncentrowanego bramkarza, przez twardą obronę i kreatywny środek, po skutecznych snajperów – każdy, dosłownie każdy, zasłużył na gromkie brawo i same superlatywy. Prawdę mówią jednak ci, którzy wchodząc skromnie w dyskusję, rzucą hasło o szczęściu – tak, reprezentacja Tricolores miała go pod dostatkiem. Szybkie objęcie prowadzenie, następnie szybkie podwyższenie wyniki, po trafność wszystkich zmian i skuteczność w egzekwowaniu sytuacji podbramkowych – w większości stykowych starć górą byli Lloris i spółka, jakby na to konkretne spotkanie odziedziczyli po Midasie dar na przemianę w złoto wszystkiego, za co się zabiorą.
To tylko Jamajka (0:7), słyszałem. To przecież Honduras (0:3), mówili. Teraz? Milkną. Szwajcarzy nie są przecież chłopcami do bicia. To usytuowany na szóstej (!) pozycji w rankingu FIFA młody i utalentowany zespół, dowodzony przez doświadczonego Ottmara Hitzfelda, który jako jeden z pierwszy zakwalifikował się do Mistrzostw Świata, jako lider swojej grupy eliminacyjnej. Wszelkie argumenty o braku mocnego rywala zostały wytrącone właśnie w tym momencie.
I wreszcie, choć nie jako ostatnie, należą się słowa uznania dla odwagi szkoleniowca reprezentacji, Didiera Deschamps. Decyzja, by posadzić na ławce rezerwowych jednego z najlepszych zawodników młodego pokolenia, o którym mówiło się jako gwieździe turnieju (Paul Pogba), a także świetnie spisującego się w pierwszym spotkaniu przeciwko Hondurasowi Antoine Griezmanna – trzeba mieć jaja. Odłożył na bok sympatie i opinie mediów i posłuchał własnej intuicji. A ta okazała się najlepszą przyjaciółką. Mousa Sissoko był kluczem do utrzymanie balansu pomiędzy defensywą, a ofensywą, zaś ustawienie na szpicy Giroud pozwoliło Benzemie poczuć jeszcze większą swobodę działanie od tej, jaką do tej pory otrzymywał. „Lepsze jest wrogiem dobrego”, jednak w tym przypadku ta maksyma nie zatrzymała dążącego do znalezienia perfekcji Deschampsa.
Medale? Zostawmy to – przecież nie one były głównym celem Les Blues na tym turnieju. Reprezentacja Francji swoje wyróżnienia już otrzymała, wymazując z pamięci narodu wspomnienia o skandalu na poprzednich Mistrzostwach, w tym aferę w Krysnie. Mogą czuć się mentalnymi zwycięzcami, odbudowując wokół kadry poczucie zaufania i pewności siebie. Zamiast patrzeć za siebie z jękiem, patrząc teraz w terminarz z nadzieją. O to chodziło.