Newcastle United jest w pewnym sensie klubem farsą. Teoretycznie ma wszystko, aby rok w rok bić się o największe cele (bogaty właściciel, piękny stadion z rzeszą oddanych kibiców), ale co roku kończy się na bezpodstawnie rozbudzanych nadziejach. Od lat widać, że żaden zawodnik nie jest w stanie choćby delikatnie nawiązać do legendy Alana Shearera. Duży wkład w tym ma postać właściciela NUFC Mike’a Ashleya, który wymienia trenerów jak rękawiczki, a sam klub traktuję tylko i wyłącznie jako kolejny biznes. Gdzie w tym wszystkim miejsce na Ligue 1? Ano od wielu lat Newcastle United jest swego rodzaju przystanią dla francuskich zawodników, weryfikuje czy ma on szansę przebić się gdzieś dalej (Ginola, Cabaye), czy też stanie się kolejnym „szrotem” sprowadzonym za ogromne pieniądze, który nie potrafi sprostać wymaganiom ze strony zarządu i kibiców (Thauvin, Cabella).

Gdy na początku XX wieku wszyscy zachwycali się skutecznością egzekwowania rzutów wolnych przez Davida Beckhama w północnej części Anglii nie gorszą robotę wykonywał zakupiony 2001 roku z PSG Laurent Robert. Swój „młotek” w nodze, w pierwszym sezonie, zaprezentował m.in takim uderzeniem jak w filmiku poniżej. Przez następnych pięć lat gry wystąpił w 183 meczach zdobywając 32 bramki. Wielokrotne zatargi ze sztabem i luźne podejście do obowiązków względem trenera i drużyny doprowadziły do odejścia Roberta do Benfiki. Pożegnanie ze „Srokami” tak naprawdę zakończyło poważną karierę francuza.

Przez kolejne lata przez skład Newcastle przewijała się spora liczba piłkarzy francuskich, lub przychodzących z Ligue 1 (Habib Beye, Cacapa, Sebastian Bassong, Jean-Alain Boumsong), jednak żaden nie potrafił odcisnąć swojego piętna na drużynie, a Jean-Alain Boumsong jest wręcz uznawany za jeden z najbardziej przepłaconych transferów w historii klubu. Dopiero Charles N’Zogbia, będący w klubie od 18 roku życia, zdołał wywalczyć sobie miejsce w zespole na stałe. W barwach „Srok” przez pięć lat wystąpił w ponad 100 meczach, nie stał się przez to żywą legendą, ale też nie można stwierdzić, że był to okres przez niego zmarnowany. Odszedł do Wigan Atlethic po spadku Newcastle do Championship w 2009, czym nie zaskarbił sobie przychylności trybun.

Tuż przed przyjściem do klubu Alana Pardew 2010 roku, na stadionie St James’ Park zameldował się Hatem Ben Arfa, wielka nadzieja francuskiego futbolu. Angielskie boiska bardzo dotkliwie przywitały wątłego Francuza. W meczu z Manchesterem City Nigel de Jong w konsekwencji wślizgu doprowadził do podwójnego złamania kości nogi Ben Arfy. Kontuzja wykluczyła go z gry na osiem miesięcy, jednak w tych kilku meczach potwierdził swój nieprzeciętny talent i postanowiono wykupić Hatema z Olympique Marsylia. Jego pobyt w Anglii to swoista sinusoida, od bohatera do partacza. Miewał genialne występy, gdy za sprawą jego przebojowych akcji na skrzydle przesądzał wyniki meczów. Niestety były to tylko przebłyski, w większości występów raził nieskutecznością i brakiem współpracy z partnerami. Nie układały się również jego stosunki z trenerem. Alan Pardew nie potrafił dotrzeć do Francuza, chimeryczność i nieregularność doprowadziły do odstawienia zawodnika przez Anglika, o co w późniejszych wywiadach miał Ben Arfa żal. Obecny sezon w barwach Nicei pokazuje, że w skrzydłowym cały czas istnieje „magic touch” i niewykluczony jest scenariusz, w którym Hatem dostaje powołanie na Euro 2016.

Era największego napływu zawodników z Ligue 1 to lata obecności w klubie wspomnianego wyżej Alana Pardew. Jego zamiłowanie do tego kierunku może być spowodowane realiami Newcastle. Gdy zespoły z czołówki były w stanie pozwolić sobie na wielomilionowe wewnętrzne transfery, bądź zaciąg z Bundesligi lub La Liga, Pardew musiał szukać alternatywy, wiedząc, że Ashley nie ma gestu podobnego do innych właścicieli. Wiadomo, że Ligue 1 jest jedną z największych wylęgarni talentów w Europie. Na jej korzyść wpływa fakt, że za szacunkowo niską cenę można zakupić perspektywicznego, ogranego na arenie międzynarodowej zawodnika. To właśnie w głównej mierze doprowadziło do takiej, a nie innej polityki transferowej Pardew. Czy takie działanie pozytywnie wpłynęło na drużynę? Jeśli patrzymy na wyniki osiągane przed drużynę to nie. Wyjątkiem jest sezon 2011/12, kiedy to za sprawą duetu Cisse-Demba Ba wspomaganego przez mózg środka pola (Cabaye) i przebojowość na skrzydle (Ben Arfa), „Sroki” zajęły piąte miejsce w tabeli. Ten niewątpliwy sukces spowodował kolejną serię zakupów z Ligue 1. W sezonie 2012/13 do klubu dołaczyli: Mapou Yanga-Mbiwa, Mathieu Debuchy, Massadio Haidara, Moussa Sissoko, Yoan Gouffran, Romain Amalfitano. Całkiem pokaźny zestaw prawda? Dwaj pierwsi po rozegraniu jednego sezonu przeszli do mocniejszych ekip (Roma, Arsenal), kolejna trójka ze zmiennym szczęściem występuje w Newcastle do dzisiaj, z czego Sissoko od dwóch lat przebąkuje o odejeściu, a Gouffran w obecnym sezonie ma problem ze znalezieniem się choćby na ławce rezerwowych. O Romainie Amalfitano, z kronikarskiego obowiązku, należy nadmienić, że przez dwa lata nie zdążył nawet  zadebiutować w Premier League. Następne okienka transferowe nie skutkowały, aż takim zaciągiem, aczkolwiek w każdym pojawiał się choćby jeden zawodnik z Ligue 1.

Remy Cabella przychodził do Anglii po świetnym sezonie w barwach Montpellier, 14 bramek i pięć asyst mówi samo za siebie. Wszystkim, w tym mi, wydawało się, że będzie to lepsza wersja Ben Arfy, która natchnie i odświeży grę „Srok”. Tak jak każdy kibic Newcastle patrząc na jego występy zastanawiałem się czy przypadkiem w trakcie lotu go nie podmienili  na jakiś tańszy model. Chaotyczność, niezrozumienie taktyczne, a w szczególności brak wiary w siebie doprowadził do oddania Cabelli po sezonie do Marsylii (kluby ustaliły, że zawodnik zostanie wykupiony po obecnym sezonie z Newcastle). W skrócie wyrzucone 10 milionów euro w błoto.

Brak jakiegokolwiek pomyślunku i analizy rynku transferowego doprowadził do zakupu w letnim okienku, kolejnego zawodnika z Ligue 1. Nazywa się on Florian Thauvin. Dlaczego brak pomyślunku? Dlatego, że nowo zatrudniony menadżer Steve McClaren, który miał być ponoć od dawna szykowanym na stanowisko trenera, nie chciał zawodnika Marsylii. 18 milionów euro na niechcianego zawodnika, ręce opadają…. Wydaje się, że Thauvin dogadał się z Cabellą i stwierdził, że też po kilku rozegranych meczach wróci do ojczyzny, gdzie będzie mu znacznie lepiej niż w zimnej i nieprzyjaznej Anglii. Ostatnim nabytkiem „Srok” jest były skrzydłowy Bordeaux Henri Saivet kupiony za 6 milionów euro. Jeden z większych talentów francuskiej piłki w serii „Football Manager” jak na razie nic nie pokazał wchodząc w końcówkach meczów

Co na to wszystko zagorzali kibicie Newcastle United? Od lat są przyzwyczajeni do braku głębszych przemyśleń dotyczących przyszłości klubu i racjonalnego wydawania pieniędzy przez zarząd i właściciela. Schedy idola trybun od czasów Alana Shearera nie jest wstanie przejąć żaden zawodnik „Srok”. Kibicom, wszystkich drużyn w Anglii, ciężko utożsamiać się z nowo przybyłymi zawodnikami, którzy albo się nie sprawdzają, albo po jednym udanym sezonie postanawiają szukać szczęścia w innych klubach. Kieruje nimi religia mamony, a nie tradycja, która w miejscu, gdzie dzisiejszy futbol powstał, powinna być szczególnie pielęgnowana.

Autor tekst:
Michał Bojanowski