Jeśli zapytalibyście jakiegokolwiek fana Lille OSC o komentarz lub o krótkie podsumowanie poprzedniego sezonu, większość spuszczając ze smutkiem głowę półsłówkami poprosiłaby o zmianę tematu. Kibice Les Doguues nie chcą wracać pamięcią do sezonu 2014/15, bo ten powrót oznaczałby zmierzenie się z uczuciem bezsilności, zawstydzenia, marazmu. Dla Lille poprzedni sezon był najsłabszym występem od ośmiu lat, kiedy to w sezonie 06/07 zajęli miejsce w samym środku tabeli.
Ósme miejsce, brak awansu do europejskich pucharów, ledwie 43 strzelone bramki, za to aż 42 stracone. A wszystko to owinięte szarością i występami, o których chce się zapomnieć. Drużyna Lille Rene Girarda była najbardziej schematyczną drużyną ligi, a ich spotkania służyły jako kara dla niegrzecznych dzieci. Marazm, monotonia, powielanie schematów, zero kreatywności. Kiedy w październiku poprzedniego roku wyrokowałem brak perspektyw dla Lille z obecnym trenerem (odnośnik do tekstu – klik), pisałem absolutnie szczerze, a wtórowały mi gwizdy kibiców na co drugim spotkaniu na własnym obiekcie. Stadion buczał, bo nie mógł znieść widoku, na który musiał patrzeć. Nie mógł znieść zawodników, którzy mając w głowie filozofię trenera: „najważniejsze to nie stracić bramki!”, woleli chować się za podwójną gardą na własnej połowie, niż próbować zmienić rezultat na własną korzyść. Lille było zespołem doświadczonym, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu – 30-latków zmieniali inni 30-latkowie, a młodzieżą nazywaliśmy 23-letniego Sebastiena Corchię.
Na kilka spotkań przed końcem sezonu pytaniem nie było: „czy?”, lecz: „kto?” i „kiedy?”. Dziennikarze, kibice – wszyscy widzieli, że z obecnym trenerem ten statek będzie tonąć i tonąć i tonąć.. trzeba więc ratować sytuację. Jak najszybciej. Już przed ostatnim pojedynkiem z Metz wszystko było ustalone – Rene Girard polubownie doszedł do porozumienia z klubem i francuski trener odejdzie latem z Lille.
Na nazwisko zastępcy czekaliśmy raptem kilka dni, a jego przyjście przywitano z wielkim optymizmem oraz radością. Herve Renard stał się tym, który miał na nowo pobudzić wyobraźnię kibiców LOSC i skierować zespół na odpowiednie tory, tory do europejskich pucharów. Francuz był priorytetem dla właścicieli Lille i to pomimo faktu, że w swoim ostatnim kontakcie z francuską Ligue 1 spadł z drużyną Sochaux do drugiej ligi (objął zespół w połowie sezonu, gdy ten zajmował miejsce na samym dnie i niewiele brakowało, by dokonał cudu i utrzymał się w lidze). Odchodząc z ligi pozostawił po sobie tak świetną opinię fachowca, że przez wiele miesięcy był nękany przez media o powrocie do Francji.
Pierwsza misja – przekonać Rio Mavubę, wieloletniego kapitana Lille, by ten pozostał w klubie. Udało się – charakterny pomocnik przyznał, że powodem tej decyzji była właśnie osoba Herve Renarda.
Misja druga – dodać kolorów do bezbarwnego Lille.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy to zeszłoroczne problemy i lęki fanów Les Dogues brzmią niedorzecznie, a zapowiedzi o braku perspektyw wydają się nie mieć pokrycia. Dzisiejsza drużna Lille nijak ma się do jej zeszłorocznej wersji. Dzisiejsza drużyna daje powody do uśmiechów, podczas gdy niecałe 12 miesięcy temu jej gorsza wersja przynosiła tylko smutek.
Na czym polega sekret mistrzowskiej drużyny? Na idealnym balansie pomiędzy doświadczeniem i młodością. To pierwsze wprowadza spokój i opanowanie w ciężkich momentach, natomiast młodzież pozwala sobie na zagrania, na które ich starsi koledzy nie wpadną. Dlatego z przyjemnością można zerknąć na skład Lille w sezonie 2015/16.
Idealne połączenie: doświadczony środka pola, czyli 31-letni kapitan zespołu, Rio Mavuba, 35-letni Florent Balmont i 32-letni Mounir Obbadi oraz niezwykle utalentowane grono atakujących: Sehrou Guirassy, dziewiętnastoletni talent i wielka nadzieja francuskiej piłki; Yassine Benzia (20 lat), wychowanek szkółki Olympique Lyon, dobry przyjaciel Anthonego Martiala, któremu prognozowano nie gorszą przyszłość; Lenny Nangis, 21-latek, którego szybkość na skrzydle powoduje wiązankę nienawiści bocznych obrońców. Na szpicy w pierwszym składzie występuje 20-letni Baptiste Guillaume – Belg, o którym trenerzy wypowiadają się z wielkim podziwem i mówią, że pójdzie śladami swojego rodaka Edena Hazarda; plus na rezerwie mamy Michaela Freya, za którego dano 3 mln euro (co jak na francuskie standardy jest sporą kwotą), a który nie skończył nawet 22 lat, a także o rok starszego Juniora Tallo.
I wreszcie, specjalnie wymieniony na samym końcu, Sofiane Boufal – strzelec jedynej, jak na razie, bramki dla Lille. Dlaczego na samym końcu? Ponieważ jest to zawodnik, który swoim talentem wyróżnia się nie tylko na tle kolegów z zespołu, lecz całej ligi i któremu wróżę wielką karierę. 21-latek został kupiony w styczniu z drugoligowego Angers za 3 mln euro i debiutując na boiskach Ligue 1 zaliczył sześć asyst oraz trzy bramki w rundzie wiosennej poprzedniego sezonu. I dziś świeci najjaśniej, dając fanom Lille nadzieję, że Liga Europy – a może nawet Liga Mistrzów? – to nie tylko czcze marzenie, a realny plan do wykonania.