W chwili, gdy piszę te słowa, patrzę na szeroko uśmiechniętego Laurenta Blanca dumnie maszerującego po murawie stadionu Stamford Bridge. Na Bali wybija właśnie 6:31 nad ranem, więc z góry wybaczcie za górnolotne zdania oraz patetyczne hasła, ale nie potrafię się powstrzymać – to był wspaniały wieczór. Cudowny mecz. Spotkanie, które z pewnością zapamiętam na długie lata.
Dlaczego? Ponieważ po raz pierwszy od dawna szczerze żyłem każdą minutą tego pojedynku. Siedząc w bezruchu na korytarzu hotelu, otoczony totalną ciszą tej spokojnej nocy chłonąłem każdy ruch, każde podanie, każdy strzał tak samo, jak kiedy byłem młodym chłopakiem. Nie rozpraszało mnie nic wokół i wpatrywałem się tylko nie odrywając oczy od ekranu telewizora. Nawiasem mówiąc, powinienem wspomnieć, że specjalnie dla tego spotkania przeniosłem się z bungalowa przy plaży do nowoczesnego hotelu, wymuszając najpierw na właścicielach obietnice włączenia dla mnie transmisji nad ranem. I nie żałuję.
Czy to głód piłki sprawił, że tak żywo śledziłem spotkanie? Na pewno. Czy wpływ na to miała czarująca cisza w środku nocy, którą, jak wiemy, otacza tajemniczość i czyni każdą z czynności ciekawszą? Być może. Wiem tylko, że dziś widzieliśmy wszystko, co najpiękniejsze w futbolu – czerwoną kartkę, karny, bramki, błędy sędziowskie i multum emocji.
A mało zabrakło, bym żałował dokonanej decyzji. Mało zabrakło, żebym obudził się (czy dziś zasnę?!) z grymasem na twarzy, wypełniony rozczarowany i żalem do świata. Do 84 minuty tak właśnie się czułem. Początkowy entuzjazm spowodowany niesamowitym pressingiem obu drużyn oraz szybkością gry pomału zastępowały niecenzuralne myśli wobec sędziego oraz pewnego zawodnika Chelsea. Kilka z was już mnie zna, nie raz w tekstach broniłem sędziów, tłumaczyłem ich błędy pisząc, że są tylko śmiertelnikami i jak każdy z nas czasem coś przeoczą, jednak dziś (wczoraj?) chodziło o coś innego – o niekonsekwencję. Nie lubię arbitrów, którym brak konsekwencji, czytaj: podejmujesz daną decyzję przeciwko jednej z drużyn, trzymaj ten sam poziom i dyscyplinę wobec drugiej.
Teraz, kilka minut po spotkaniu oraz dwóch potężnych łykach herbaty inaczej patrzę na pracę sędziego Björna Kuipersa. Cała złość i niesprawiedliwość jego wszystkich decyzji z minuty na minutę zmienia się w coś, co stopniowo zaczynam sobie uświadamiać – on też był aktorem tego spektaklu, w zasadzie jednym z najważniejszych. Jego osoba przejdzie do historii wraz z wynikiem. Gdyby nie oczywiste błędy, spotkanie to nie miałoby w sobie tego niespodziewanego przebiegu oraz magicznego zakończenia. Dziś wiem, że obok cudownych trafień Silvy oraz Luiza jednym tchem będę wymieniać błędną czerwoną kartkę, brak paru żółtych kartoników (jak Matic zszedł z boiska bez choćby upomnienia?!), dziesiątki niezrozumiałych decyzji, przymykanie oka na wiele zagrań nie-fair (z obu stron) oraz chamstwo Costy.
Właśnie, co nie co o Coście (najwyraźniej tak się odmienia, dziwne). Aż chce się przytoczyć słynną wypowiedź pana Wołka: „Ja go nie lubię, to jest kawał bufona, nieprzyjemny typ. Myślę o nim z antypatią. Jego chamska, prymitywna twarz wyraża uczucia.” i czytając je na nowo i na nowo nie umiem znaleźć w sobie kilku słów na obronę Hiszpana. Choćby odrobiny zrozumienia i wyrozumiałości – nic! Chłód i antypatia wobec jego osoby towarzyszy mi tak mocno jak zachwyt oraz podziw dla Verrattiego i jak podejrzewam, nie jestem w tym odosobniony. Swoim zachowaniem dołożył cegiełkę (ścianę!) do krytyków stylu Mourinho oraz anty-fanów Chelsea (broń Boże nie brać mnie za jednego z nich). Jeśli wślizg Ibrahimovica zasługiwał na czerwoną kartkę, atak Costy na Thiago Silvę powinien skutkować wyrokiem w zawiasach.
Zostawmy to już jednak. Szkoda czasu na rzeczy negatywne, skoro tyle pozytywów dziś widzieliśmy. Nikt mi nie wmówi, że Chelsea była dziś lepsza. Nikt mi nie wmówi, że PSG nie zasłużyło na awans. Nikt mi nie wmówi, że zespół Paryski to tylko pieniądze i obojętność wobec barw i jej kibiców. Nosem można było wyczuć zaangażowanie. Gdybym tylko mógł sięgnąć dłonią, poczułbym pulsującą determinację oraz pragnienie zwycięstwa. Każdy, bez wyjątków, rozegrał dziś wielkie spotkanie.
Wiecie, jak bardzo ucieszyłem się z pierwszej bramki Chelsea? Mówię naprawdę. Wtedy poczułem, że Paryż nie ma nic do stracenia i wyrównanie jest kwestią czasu. Byłem wręcz tego pewien. Za wiele widziałem złości w oczach Motty i reszty drużyny.
Tylko raz zwątpiłem w szczęśliwe zakończenie. Była wtedy minuta 75 i przez ostatnie trzy na boisku widzieliśmy niepotrzebne przepychanki pomiędzy zawodnikami PSG, a Chelsea oraz PSG, a sędzią. W konsekwencji, pięć minut zleciało na niemających celu negocjacjach, rozmowach, krzykach i chaosie, gdy na tablicy było niekorzystne 0:0. Uporządkowanie chaosu to jednak kwestia odpowiedniej dyscypliny, która w zespole Laurenta Blanca działa bez zarzut nawet w dziesiątką, a zastąpienie bojaźliwości odwagą to leży w kwestii impulsu, który poczuli przy stracie pierwszej bramki. Z chaosu do piekła, by szybko wspiąć się do nieba – 10 minut, piękna sprawa.
Żyjemy w czasach, kiedy nie wystarczy po prostu zwyciężyć. Trzeba to zwycięstwo uczynić teatralnym oraz arcyciekawym, z iskrami wokół oraz tragedią w tle. Dziś mieliśmy podręcznikowy przykład pojedynku, na którym wyrosną tysiące przyszłych kibiców klubu ze stolicy Francji. Za 20 lat będę mógł powiedzieć swoim dzieciom: „Widzicie, kiedyś to były spotkania!”
Co teraz? Spokój, tak dla trenera Blanca jak i jego zawodników. Dokonali wielkiej rzeczy – zdobyć dwie bramki na Stamford Bridge, grając 60 minut regulaminowego czasu gry oraz dogrywkę w osłabieniu – to w istocie duże osiągnięcie. Teraz, bez presji, bez złudzeń, czekać na następnego rywala. Wiele się nie zmieni – nie są przecież faworytem do końcowego triumfu w LM, ligowi rywale im nie odpuszczą, a niecierpliwy właściciel stale będzie żądał tego samego. Cieszyć się tą odrobiną szczęścia, jaką sprawili sobie i wszystkim fanom piłki nożnej (czuję, jakoby przez sędziego głównego oraz zachowanie Costy była to walka Chelsea FC kontra reszta świata).
P.S W następnym spotkaniu w Pucharze zabraknie Verrattiego oraz Ibrahimovica. I wiecie co? To strata malutkiego Włocha jest bardziej bolesna. Pomyślcie nad tym.
Share the post "Kwintesencja futbolu. Co za mecz!"
- Google+
Komentarze
komentarz
Ibracadabra says
To był jeden z najlepszych meczy od dawna, a napewno w 2015 roku!! Czerwona kartka dla Ibrahimovica to skandal, prawda jest taka ze gdyby chciał wejść w Oscara, to on by się już nie podniósł. Mam nadzieje ze PSG powalczy w finale. Teraz trzymam kciuki za Monaco!! ALLEZ!
JaroOL says
Mecz oczywiście na plus dla PSG walka walka walka walka i jeszcze raz walka!
Nieminiej jednak wtrące swoje 5 groszy odnośnie ligi francuskiej.
Tak jak Paryżanie wznieśli sie na wyżyny swoich umiejętności w spotkaniu z Chelsea, tak dzisiaj (tj niedziela 15.03.15r) nie umieli poradzić sobie ze średnim Bordeaux.
Widać tutaj jak na papierze, że Liga Mistrzów to dla klubu walka i poświęcenie, a Ligue 1 chcą wygrać na tzw pół gwizdka.
Nie pisze teraz tutaj jak fan OL tylko jako postronny obserwator.
Klub, którego zawodnicy mogli by dorównywać wartością rynkową TOP 5 Premier leauge (najlepszej ligi piłkarskiej świata) nie może przebić sie na fotel lidera Ligue1, świadczy o tym, że piłkarze stołecznego klubu z Francji lekceważą lokalnych rywali, a jak mają o coś zagrać to spinają pośladki i walczą jak równy z równym z najlepszymi zespołami w Europie.
Ta sytuacja jednak dodaje smaczku lidze francuskiej i możemy sie rozkoszować rozgrywką pomiędzy 4 klubami OL OM PSG i Monaco i walką fotel lidera i uczesnictwo w Lidze Mistrzów.
Przed nami ciekawe tygodnie batalii o tryumf w Ligue1, dzisiaj w Marsyli obie druzyny mogły zgarnąć 3 pkt.
Lacazette nie wykorzystał dwóch 100% okazji oraz sędzia nie uznał prawidłowo zodbytej bramki Marsylii. Tutaj z perspektywy kibica Lyonu dziękuje Bogu, że działacze Ligue 1 nie zdecydowali sie na zastosowanie Goal Line na boiskach Francuskich.
Monaco czarny koń ligi tylko sie czai z zaległym spotkaniem aby zbliżyć sie na 1 pkt do Marsylii a wtedy końcówka sezonu fe Francji będzie jedną z lepszych końcówek lig w Europejskiej piłce!
Powodzenia całej czwórce i oby obyło sie bez kontuzji i żeby drużyny mogły grać OPTYMALNYMI składami do końca sezonu!
ALLEZ LIGUE 1
Jakub Golański says
@JaroOL
Czy PSG lekceważy rozgrywki Ligue 1? Nie powiedziałbym tego – musisz zauważyć, że Paryżanie to bodaj jedyny, jak przyznał sam Zlatan w jednym z wywiadów, zespół dużego formatu, który gra na każdym froncie, tj. dwa puchary krajowe, liga oraz LM. Zmęczenie jest nieodzowne, a utrzymanie formy na każdym froncie to misja więcej niż ciężka.
Zresztą, to niemal tradycja, że francuskie zespoły w trakcie weekendu po spotkaniach na europejskiej scenie grają o wiele słabiej.