Wydawać by się mogło, że krok po kroku, pomału, wszystko w Marsylii wygląda tak, jakby to sobie wyobrażali kibice i działacze klubu. Wysokie, przekonywujące zwycięstwo na własnym stadionie, wypełnionym niemal w całości, przeciwko wymagającemu rywalowi. Widoczny plan gry, widoczny pomysł na przeprowadzanie akcji, widoczna gołym okiem jakość i radość z wykonywanego zawodu. Florian Thauvin, nadzieja klubu z Marsylii na lepsze jutro, wreszcie pokazująca swoje umiejętności i prowadząca ofensywny tercet w efektywnych akcjach. Kibice, jeszcze kilka miesięcy temu wygwizdujący byłego trenera i własnych zawodników, dziś gromko nagradzający swoich ulubieńców i motywujących ich przez niemal całe spotkanie.
Pierwszy wyraz powyższego akapitu ma tutaj jednak wielkie znaczenie – wydawać. W piątkowy poranek obudziły nas bowiem informacje prosto z największych dzienników francuskich, mówiących o konflikcie pomiędzy trenerem Olympique Marsylia, Marcelo Bielsą, a prezydentem tego klubu, Vincentem Labrune’m. Konflikcie poważnym, mocno zagrażającym dalszemu powodzeniu misji nałożonej na Argentyńskiego szkoleniowca. W czasie konferencji prasowej, zwołanej z powodu ostatniego transferu, Brazylijczyka Dorii, Marcelo Bielsa najpierw zanegował sensowność jego sfinalizowania, by następnie od podszewki rozebrać na gołe czynniki brak porozumienia/komunikacji z prezydentem oraz dyrektorem generalnym klubu, a także brak wiarygodności słów Labrune. Mocno.
O transferze Lucasa Mendesa do Kataru dowiedziałem się w ostatnim momencie trwania rozmów. Nie chciałem jego odejścia. O przyjściu Dorii dowiedziałem się natomiast popołudniu, kiedy przyleciał na badania medyczne do klubu – byłem przeciwny jego obecności tutaj. Nie miałem kiedy przeanalizować tego zawodnika, nie miałem szansy przedstawić swojej opinii na ten temat.
Pierwsze bum, który zarzucono tego dnia w czasie trwającej konferencji prasowej. Bielsa otwarcie mówi o działaniach klubu za jego plecami oraz wbrew jego chęci. Dostał zawodnika, którego nie chciał, zabrano mu gracza, na którym z kolei chciał oprzeć blok defensywny. OK, umówmy się, wielu trenerów musi się godzić z niechęcią na sprzedaż zaufanego zawodnika – jednak naturalną koleją rzeczy jest, że on sam decyduje wtedy, kto stanie się jego następcą. Doria w tym momencie stał się niechcianym pionkiem, i w dodatku pionkiem, który dzięki marketingowi, pchany jest do podstawowej jedenastki.
Żaden zawodnik, który przyszedł tego lata do klubu, nie był moją decyzją. Przedstawiłem 12 propozycji (źródła piszą, że byli to: Stambouli, Alderweireld, Medel, Coke, Isla, Manquillo, Montoya, Ocampos, Tello, Rekik), jednak żadna z nich nie była brana na poważnie.
Tak nie działa profesjonalny klub. Tak nie powinien działać też żaden z dyrektorów generalnych. Jego rolą (dyr. gen.) jest pomóc trenerowi w działaniach niezwiązanych z treningami, czy taktyką. Jego działaniem jest pomóc w zarządzaniu klubem tak, aby każdy z nich, zarówno prezes jak i trener, szli w tym samym kierunku. W niedawno opublikowanej książce Mike Carsona „Menadżerowie – jak myślą i pracują wielcy stratedzy piłki nożnej”, każdy z przytaczanych w tej lekturze trenerów, czy to Allardyce, Redknapp, czy Mourinho, kładli mocny nacisk na słowo „współpraca” – jeśli zarząd klubu chce tego samego co ty i pomaga ci w realizowaniu tego celu, wszystko się układa, a praca jest przyjemnością. Jeśli jednak dochodzi do zgrzytów, ma to bezpośredni efekt na samych zawodników którzy nie będąc ślepymi widzą, że ich szkoleniowiec nie ma takiego autorytetu i poparcia za kulisami. Wtedy wychodzą pierwsze robaczywki.
Weźmy pierwszy przykład z brzegu – Ancelotti oraz Leonardo – dwójka, nie zawaham się użyć tego słowa, głównych twórców sukcesu Paris Saint-Germain. To oni rozpoczęli wielkie przemiany w klubie ze stolicy Francji, to oni zapoczątkowali proces rozbudowy klubu. Ich praca przebiegała niemal podręcznikowo – pierwszy mówił, kogo widzi i kogo chce mieć w szatni, drugi robił wszystko, by temu sprostać. Nie zawsze dało to radę, nie zawsze też każdy z transferów był pomysłem samego szkoleniowca – jednak pewna ciągłość i porozumienie było budowane.
Myślę, że prezydent klubu składał mi obietnice których wiedział, że nie będzie w stanie dotrzymać.
Od Bielsy i Olympique Marsylia wymaga się w tym sezonie jednego – zakwalifikowania się do europejskich pucharów; czyli tego, czego nie udało się w zeszłym sezonie. Liga Europy to minimum, w domyśle mówi się o Lidze Mistrzów. Osobiście twierdzę, że plan w pełni do wykonania. Jest jedno ale – klub nie powinien przeszkadzać tym samym w dojściu do celu. Bielsa od początku zaznaczał, że będzie chciał ułożyć wszystkie klocki po swojemu. Mówił, że w klubie może dojść do mini-rewolucji. Znany jest przecież ze swojego nieszablonowego stylu i pokazywał to w każdym z poprzednich klubów. Prezydent, Labrune w przedsezonowych wywiadach sam przyznawał, że jest na to przygotowany i cieszy go ta myśl. Czemu więc wszystko to, co było powiedziane wcześniej, wyrzuca się do śmietnika i udaje, jak gdyby nigdy nic?
Obaj zainteresowani, Labrune oraz Bielsa otwarcie przyznają, że nie spotykają się prywatnie ani nie rozmawiają ze sobą. Jeśli jeden pragnie przekazać wiadomość do drugiego, wysyłają albo Diego Reyesa (asystenta a zarazem tłumacza Bielsy); albo Philippe Pereza, dyrektora generalnego (któremu nota bene Argentyński szkoleniowiec odmówił ostatnio uściśnięcia dłoni). Brak jakiejkolwiek komunikacji wśród tych panów bije po oczach.
Jestem tutaj i podejmę dane przede mną wyzwania. Powtórzę jednak – pierwotny projekt znacząco różni się od rzeczywistości. Czy myślę o rezygnacji? Nie. Jestem odpowiedzialny za sportowe wyniki, jednak nie chcę być odpowiedzialny za kwestie, których realizacją miały zająć się osoby zaangażowane w projekt. Z uśmiechem i optymizmem będę robić swoje. Zawiedziony jestem jednak działaniami klubu.
To z pewnością nie koniec konfliktu. Oliwy do ognia dolał Bernard Tapie, francuski biznesmen oraz były prezydent klubu OM, w wywiadzie udzielonym dziś rano mówiąc, że Labrune powinien zwolnić Bielsę, by zachować dobre imię klubu. Nie wiem, czy można było gorzej się wtrącić. Sprawa z pewnością należy do najgorętszych w przerwie reprezentacyjnej, zaś jej szybkie zakończenie powinno korzyścią dla klubu.
Jakie jest wasze zdanie?
Share the post "Konflikt interesów Labrune – Bielsa"
- Google+
Komentarze
komentarz
Piotrek says
Szczerze mówiąc to zatrudniając takiego trenera należy się liczyć z tym, że ma on swoją wizję i powinniśmy mu pomóc tą wizję zrealizować. Oczywiście bez przesadnego wtrącania się i narzucania własnych reguł i zasad. Taki fachowiec jest niemal gwarancją sukcesu, ale ma to oczywiście swoją cenę. Jestem pewny, że Argentyńczyk miał swoje warunki i swoje wymagania względem prezesa OM. Jeżeli nie zostały one zrealizowane to nie dziwie się, że ma teraz pretensje. Trochę też kiepsko to świadczy o samym klubie.
Trochę mi to przypomina sytuację w naszej ekstraklasie gdzie każdy z prezesów też chce mieć nad wszystkim kontrolę i swój udział, a na dodatek oczekuje cudów od razu. Kończy się to oczywiście w jedyny możliwy sposób, a więc zwolnieniem trenera. Potem zatrudnia się oczywiście kogoś z własnego podwórka, kogoś kim można manipulować i komu można bez problemu narzucać swoje widzimisię. Z całym szacunkiem dla francuskich trenerów, ale jakoś nie wyobrażam sobie sytuacji, że teraz Bielsa odchodzi, a zastępuje go np. Gourvenec, Renard czy o zgrozo Domenech.
Mam nadzieję, że Bielsa zostanie jednak na stanowisku, a konflikt zostanie zażegnany. Takich fachowców brakuje w Ligue1,
Jakub Golanski says
Dokładnie. Podejrzewam, że oferta OM nie była jedyną dla Bielsy, a wybrał ten klub właśnie dlatego, że zagwarantowali mu pewną wolność w działaniu i wolną rękę. Stąd jego złość, że wyszło jak wyszło.
Paweł says
Po odejściu Jose Anigo (czyli dyrektora sportowego OM) Bielsa miał przejąć jakąś część jego obowiązków, niestety jedyne do czego przyczynił się Argentyńczyk to tylko do przebudowy centrum RLD, bo co do transferów jak widać nie miał nic do powiedzenia. Labrune się ośmieszył tym, że odesłał Kadira itd. na treningi z rezerwami, w dodatku obecny zamysł budowy OM to sprowadzanie młodych Francuzów, a w tym oknie na czterech nowych piłkarzy doszedł tylko jeden. Może i Anigo miał spięcia z trenerami itd., ale za jego kadencji tutaj nie było takich cyrków, no i przede wszystkim transfery były przeprowadzane o wiele sprawniej. Być może gdyby Bielsa miał więcej do powiedzenia w tym mercato to skład OM teraz wyglądałby inaczej – może udałoby się namówić do gry w klubie np. Manquillo czy Tello.
Z drugiej strony, patrząc po tych nazwiskach, to finanse były największą przeszkodą w zakupach. Zarząd OM teraz tnie koszty jak tylko może, bo utrzymanie stadionu i 75% podatek to niemały hajs do zapłacenia, a taki Isla czy Medel pewnie zażądali by wysokich jak na ten klub zarobków – skoro Labrune nie zgodził się opłacać 80% pensji Mbiwy, która wynosiłaby 240 tys. euro, to czego tu się spodziewać? QPR czy Inter na pewno bez problemu mogą sobie pozwolić, żeby zapłacić więcej. W OM nie ma z czego utrzymywać takich piłkarzy. Pomijam już kwestie typu przeniesienie Stambouliego na środkowego obrońcę, bo tu finał tej sprawy był oczywisty.